Błogosławiony ks. biskup Michał Kozal


             Postać ta znalazła się w naszych parafialnych ogłoszeniach na piątek 14 czerwca. Osoba błogosławionego Biskupa Michała Kozala jest mi bardzo bliska, gdyż związana jest z moim rodzinnym miastem Włocławkiem. 
            Ksiądz Michał Kozal został konsekrowany na biskupa 13 sierpnia 1939 roku i zaraz mianowany na biskupa sufragana diecezji włocławskiej. Niemcy do Włocławka weszli 14 września 1939 roku. Nie było już w nim ordynariusza diecezji biskupa Radońskiego. Biskup Kozal nie zgodził się na opuszczenie diecezji i już 7 listopada 1939 roku został, wraz z wieloma księżmi i alumnami seminarium duchownego, aresztowany i osadzony najpierw we włocławskim więzieniu. Ta sytuacja była szeroko komentowana wśród lokalnej społeczności wiernych. Ostatecznie został wywieziony do Dachau i tam zamordowany. Choć biskup Kozal swoją biskupią posługę w diecezji włocławskiej pełnił bardzo krótko został dobrze zapamiętany, a jego życie jest bogato udokumentowane we wspomnieniach i literaturze dokumentalnej. Wymienię choćby takie pozycje:

„Będziecie moimi świadkami” – Bp Kazimierz Majdański,
„Jasne promienie w Dachau” – Ks. bp Franciszek Korszyński,
„Męczennicy za wiarę” – Praca zbiorowa,
„Cierniowa mitra” – Teresa Bojarska.

            I właśnie z tej ostatniej pozycji dedykowanej wspaniałemu biskupowi włocławskiemu, Antoniemu Pawłowskiemu, który udzielał mi Sakramentu Bierzmowania, przepiszę ostatni fragment, dotyczący męczeńskiej śmierci biskupa Kozala.

            - Po kilku dniach stracił przytomność – opowiada mi w ciechocińskim ogródku przy Domu Emerytów ks. Wolski. – To było w nocy. Posłyszałem (spałem nad nim, na pierwszym piętrze), że coś woła. Zszedłem, pochyliłem się. Siedział na pryczy, bose stopy na podłodze.
            - Księże biskupie! Ekselencjo, dokąd?
            Nie obejrzał się, chyba nie słyszał. Z wyciągniętymi rękoma powstał. Szedł przed siebie, ale nie ku drzwiom. Zrozumiałem, że jest nieprzytomny. Chwyciłem go za ramiona. Opierał się, a ja wtedy byłem bardzo słaby. Pomógł mi ktoś drugi. Nie pamiętam, kto to był. Położyliśmy go, uspakajali. Zdawał się drzemać, widać jednak ból ucha był dotkliwy, bo poruszał miarowo głową. Nagle zaczął krzyczeć i znowu się zerwał. Musieliśmy go trzymać za ramiona, siłą położyć. Tak było do rana. Wiele razy zrywał się, chciał gdzieś iść czy uciekać. Nie mogliśmy zrozumieć, co mówił, bo szeptał coś niedosłyszalnie, potem nagle krzyczał. Rano uspokoił się. Próbowaliśmy go nakarmić. Nie chciał jeść. Miał już wtedy bardzo dużą gorączkę. Umyłem i wyczyściłem igłą jego miskę, poprawiłem łóżko. Cały dzień leżał cicho, tylko czasem poruszał wargami, jakby się modlił. Nie, nie meldowaliśmy nikomu, raczej staraliśmy się ukryć jego stan. Zdarzało się często, że oni chorych z wysoką temperaturą, więc nieprzytomnych, natychmiast zabijali zastrzykiem jako obłąkanych, którzy z zasady podlegali zniszczeniu. Szczęście, że byliśmy izolowani, więc mało kto z władz do nas zaglądał, a kiedy już wszedł, zasłanialiśmy księdza biskupa, przykrywaliśmy kocem. Zresztą cały dzień był względny spokój. My jednak wiedzieliśmy... Byliśmy bardzo przejęci. Wieczorem znowu się zerwał. Złapaliśmy go już przy drzwiach. Opadł nam na ręce. Zanieśliśmy go już bez oporu na pryczę. Radziliśmy, co robić. Tak, każdy mówił, ze to chyba tyfus. Mieliśmy cień nadziei, że może jednak w rewirze... Większość odradzała, ale myśmy chcieli mu ulżyć. Liczyliśmy, że jakimś cudem ktoś się nim jednak zajmie, poda lekarstwo albo ulży w cierpieniu. Jeszcze poprzedniego dnia wydawał się tylko osłabiony. Rozmawiał, odmówił nawet izbowemu Richardowi, który był jakimś lepszym Niemcem, przyjęcia skarpetek, które mu chciał podarować. Prosił, żeby komu innemu. Nie umieliśmy i nie chcieli uwierzyć, aby on...
            Jest wieczór 25 stycznia. Czterech księży niesie swojego biskupa. Zatrzymują się przed drzwiami rewiru. Kładą nosze na śniegu, jeden wsuwa się do sionki. Na szczęście nie było właśnie Zimmermanna i dyżurujący pfleger przyjął chorego.
(...)
            Dziwne to wszystko, ale w ostatnich chwilach życia biskupa Michała Kozala znalazł się przy nim znowu jego siostrzeniec.
            „Umieszczono nas w baraku 7 na izbie 13 – pisze ks. Czesław Kozal. Ksiądz biskup leżał na dolnym łóżku w prawym rogu izby, ja w przeciwległym rogu na piętrze. Na izbie znajdowało się wielu chorych zarażonych tyfusem. Zapadł zmrok. Zapalono światło. Przy słabym jego odblasku widać wyciągniętą na wznak postać. Oczy ma zamknięte, twarz wybladłą, nieco wydłużony nos. Dwa razy schodzę do niego i <<sub conditione>>, warunkowo, udzielam mu absolucji, sądząc, że ostatnia chwila nadeszła. Tylko słaby oddech, który przechodzi w ciągłe charczenie, jest znakiem, ze jeszcze żyje. W takim stanie ksiądz biskup spędził całą noc. Następnego dnia przytomność nie wróciła. Godziny się dłużą. Po obiedzie zjawia się w towarzystwie pielęgniarza wojskowy lekarz. Stanęli na środku izby. Jeden z nich trzyma w ręku strzykawkę. Oczy zwracają się w stronę chorego. Na twarzy lekarza pojawia się szyderczy uśmiech i słyszę słowa:
            - Jetzt erst wird ihm leichter auf dem Wege zur Ewigkeit.
            (- Dopiero teraz jest w drodze do wieczności.)
            Obaj mordercy podchodzą do konającego już i tak biskupa. Odwracają go na bok, twarzą do ściany i dają zastrzyk. Jaka była zawartość zastrzyku, wiedział tylko morderca. Po paru sekundach chory przestał charczeć i niemal w mgnieniu oka skonał.
            Raz jeszcze zeszedłem z łóżka i dotknąłem jego ręki. Chciałem zabrać po nim coś na pamiątkę jako relikwię, lecz on jak Boski Mistrz już nic nie posiadał prócz więziennej koszuli. Odszedł od nas cicho, jak cichym był jego żywot.
            Po krótkim czasie zjawiła się obsługa szpitalna. Rodzaj koryta wybitego blachą cynkową wnoszą na izbę chorych. Ze zmarłego zdarto nawet koszulę i złożono ciało do tego koryta. Tragarze nakryli je prześcieradłem i odnieśli do kostnicy, gdzie czeski doktor Blaha dokonał sekcji zwłok.”
(...)
            Wieczorem 26 stycznia wszyscy w obozie wiedzieli już o śmierci biskupa. Jak świadczą zeznania i dokumenty, wiadomość uczyniła na więźniach ogromne wrażenie. Świeccy, różnych narodowości i przekonań politycznych, wymykali się z bloków, narażając na spotkanie ze strażnikiem, docierali do izolowanej trzydziestki. Jeśli komuś nie dało się dojść, przekazywał przez usta pracujących, nawet blokowych, wyrazy współczucia, smutku, szczerego żalu.
            Niemiecki izbowy, który pięknie grał na skrzypcach i nawet w obozie organizował czasem „koncerty”, dowiedziawszy się o śmierci biskupa Kozala, zarządził... minutę milczenia. Potem odegrał jedną ze swych popisowych melodii i pozwolił księżom na odmówienie wspólnie, głośno modlitwy za duszę zmarłego.
            „Tam, gdzie ogół traktował śmierć jako zjawisko najbardziej powszechne – pisze ks. prof. Biskupski – śmierć biskupa Kozala stanowiła wyjątek.”
            Delegacja księży pod przewodnictwem duchownych czeskich udała się do komendanta Weissa z prośbą o pozwolenie pochowania ciała zmarłego na pobliskim cmentarzu. Komendant zostawił sobie czas do namysłu. Jak się potem przekonano, porozumiał się z Berlinem, skąd otrzymał odpowiedź odmowną z adnotacją, aby uczynić wszystko w celu stłumienia ewentualnego kultu biskupa włocławskiego. Z Berlina przybył natychmiast specjalny kurier i zabrał z magazynu wszystkie przedmioty i rzeczy osobistego użytku, które należały do zamordowanego biskupa. Jego ciało wyniesiono razem z innymi zwłokami w drewnianej skrzyni i na taczkach przewieziono do krematorium, tak niedawno jeszcze budowanego dłońmi polskich księży-murarzy.
            Rodzina biskupa na prośbę o przysłanie za opłatą urny z prochami i zwrot osobistych rzeczy oraz insygniów biskupich również otrzymała odmowę.
            Dopiero po wojnie, przy segregacji dokumentów obozu, odnaleziono pod datą 30 stycznia 1943 roku w raporcie podającym liczbę spalonych tego dnia zwłok numer więźnia 24544.

            Ksiądz biskup Korszyński w 1954 roku w swojej książce pisze:
            „ A tymczasem wyszedłszy szczęśliwie z niewoli, roznieśliśmy po całej Polsce i dalej poza jej granice cześć dla imienia ks. biskupa Kozala i dla jego świątobliwego życia oraz w ufność w jego przyczynę, a Pan Bóg zsyła na nas swe łaski. O nadzwyczajnych łaskach, otrzymanych za wstawiennictwem ks. biskupa Kozala świadczą podziękowania, które napływają do Kurii Diecezjalnej we Włocławku. Mówią one, że ks. biskup Michał Kozal i w niebie jest dla nas jasnym promieniem, bo wyprasza u Boga potrzebne nam łaski.”

            Oprócz biskupa Kozala tylko z diecezji włocławskiej z rąk hitlerowców zginęło 220 kapłanów w tym i pierwszy proboszcz mojej rodzinnej parafii św. Stanisław Biskupa we Włocławku, ksiądz Józef Straszewski. Podobnie jak biskup Kozal został zamordowany w Dachau.

            Biskup Kozal został beatyfikowany 14 czerwca 1987 roku przez papieża Jana Pawła II podczas mszy św. na Placu Defilad w Warszawie. Od 2002 roku jest patronem miasta Włocławka.

            Kiedy w zeszłym roku odbierałem swoją żonę z sanatorium rehabilitacyjnego z Wlenia, spotkałem tam księdza kuracjusza, proboszcza jednej z miejscowości w diecezji wrocławskiej. Rozmawialiśmy krótko, ale zdążył przekazać mi swoje zafascynowanie postacią biskupa Kozala. Nie wiedział, że pochodzę z Włocławka. Powiedziałem, że i mi osoba biskupa jest bardzo bliska, informując skąd pochodzę. To świadczy o tym, że postać naszego, włocławskiego biskupa znana jest w kraju, a za przyczyną tego artykułu również część z mieszkańców Bielawy mogła usłyszeć o tym wspaniałym człowieku i kapłanie.


                                                          Bolesław Stawicki