Ksiądz
Michał Kozal został konsekrowany na biskupa 13 sierpnia 1939 roku i zaraz
mianowany na biskupa sufragana diecezji włocławskiej. Niemcy do Włocławka
weszli 14 września 1939 roku. Nie było już w nim ordynariusza diecezji biskupa
Radońskiego. Biskup Kozal nie zgodził się na opuszczenie diecezji i już 7
listopada 1939 roku został, wraz z wieloma księżmi i alumnami seminarium
duchownego, aresztowany i osadzony najpierw we włocławskim więzieniu. Ta
sytuacja była szeroko komentowana wśród lokalnej społeczności wiernych.
Ostatecznie został wywieziony do Dachau i tam zamordowany. Choć biskup Kozal
swoją biskupią posługę w diecezji włocławskiej pełnił bardzo krótko został
dobrze zapamiętany, a jego życie jest bogato udokumentowane we wspomnieniach i
literaturze dokumentalnej. Wymienię choćby takie pozycje:
„Będziecie moimi świadkami” – Bp
Kazimierz Majdański,
„Jasne promienie w Dachau” – Ks.
bp Franciszek Korszyński,
„Męczennicy za wiarę” – Praca
zbiorowa,
„Cierniowa mitra” – Teresa
Bojarska.
I
właśnie z tej ostatniej pozycji dedykowanej wspaniałemu biskupowi
włocławskiemu, Antoniemu Pawłowskiemu, który udzielał mi Sakramentu
Bierzmowania, przepiszę ostatni fragment, dotyczący męczeńskiej śmierci biskupa
Kozala.
-
Po kilku dniach stracił przytomność – opowiada mi w ciechocińskim ogródku przy
Domu Emerytów ks. Wolski. – To było w nocy. Posłyszałem (spałem nad nim, na
pierwszym piętrze), że coś woła. Zszedłem, pochyliłem się. Siedział na pryczy,
bose stopy na podłodze.
-
Księże biskupie! Ekselencjo, dokąd?
Nie
obejrzał się, chyba nie słyszał. Z wyciągniętymi rękoma powstał. Szedł przed
siebie, ale nie ku drzwiom. Zrozumiałem, że jest nieprzytomny. Chwyciłem go za
ramiona. Opierał się, a ja wtedy byłem bardzo słaby. Pomógł mi ktoś drugi. Nie
pamiętam, kto to był. Położyliśmy go, uspakajali. Zdawał się drzemać, widać
jednak ból ucha był dotkliwy, bo poruszał miarowo głową. Nagle zaczął krzyczeć
i znowu się zerwał. Musieliśmy go trzymać za ramiona, siłą położyć. Tak było do
rana. Wiele razy zrywał się, chciał gdzieś iść czy uciekać. Nie mogliśmy
zrozumieć, co mówił, bo szeptał coś niedosłyszalnie, potem nagle krzyczał. Rano
uspokoił się. Próbowaliśmy go nakarmić. Nie chciał jeść. Miał już wtedy bardzo
dużą gorączkę. Umyłem i wyczyściłem igłą jego miskę, poprawiłem łóżko. Cały
dzień leżał cicho, tylko czasem poruszał wargami, jakby się modlił. Nie, nie
meldowaliśmy nikomu, raczej staraliśmy się ukryć jego stan. Zdarzało się
często, że oni chorych z wysoką temperaturą, więc nieprzytomnych, natychmiast
zabijali zastrzykiem jako obłąkanych, którzy z zasady podlegali zniszczeniu.
Szczęście, że byliśmy izolowani, więc mało kto z władz do nas zaglądał, a kiedy
już wszedł, zasłanialiśmy księdza biskupa, przykrywaliśmy kocem. Zresztą cały
dzień był względny spokój. My jednak wiedzieliśmy... Byliśmy bardzo przejęci.
Wieczorem znowu się zerwał. Złapaliśmy go już przy drzwiach. Opadł nam na ręce.
Zanieśliśmy go już bez oporu na pryczę. Radziliśmy, co robić. Tak, każdy mówił,
ze to chyba tyfus. Mieliśmy cień nadziei, że może jednak w rewirze... Większość
odradzała, ale myśmy chcieli mu ulżyć. Liczyliśmy, że jakimś cudem ktoś się nim
jednak zajmie, poda lekarstwo albo ulży w cierpieniu. Jeszcze poprzedniego dnia
wydawał się tylko osłabiony. Rozmawiał, odmówił nawet izbowemu Richardowi,
który był jakimś lepszym Niemcem, przyjęcia skarpetek, które mu chciał
podarować. Prosił, żeby komu innemu. Nie umieliśmy i nie chcieli uwierzyć, aby
on...
Jest
wieczór 25 stycznia. Czterech księży niesie swojego biskupa. Zatrzymują się
przed drzwiami rewiru. Kładą nosze na śniegu, jeden wsuwa się do sionki. Na szczęście
nie było właśnie Zimmermanna i dyżurujący pfleger przyjął chorego.
(...)
Dziwne
to wszystko, ale w ostatnich chwilach życia biskupa Michała Kozala znalazł się
przy nim znowu jego siostrzeniec.
„Umieszczono
nas w baraku 7 na izbie 13 – pisze ks. Czesław Kozal. Ksiądz biskup leżał na
dolnym łóżku w prawym rogu izby, ja w przeciwległym rogu na piętrze. Na izbie
znajdowało się wielu chorych zarażonych tyfusem. Zapadł zmrok. Zapalono
światło. Przy słabym jego odblasku widać wyciągniętą na wznak postać. Oczy ma
zamknięte, twarz wybladłą, nieco wydłużony nos. Dwa razy schodzę do niego i
<<sub conditione>>, warunkowo, udzielam mu absolucji, sądząc, że
ostatnia chwila nadeszła. Tylko słaby oddech, który przechodzi w ciągłe
charczenie, jest znakiem, ze jeszcze żyje. W takim stanie ksiądz biskup spędził
całą noc. Następnego dnia przytomność nie wróciła. Godziny się dłużą. Po
obiedzie zjawia się w towarzystwie pielęgniarza wojskowy lekarz. Stanęli na
środku izby. Jeden z nich trzyma w ręku strzykawkę. Oczy zwracają się w stronę
chorego. Na twarzy lekarza pojawia się szyderczy uśmiech i słyszę słowa:
- Jetzt erst wird ihm leichter auf dem
Wege zur Ewigkeit.
(- Dopiero teraz
jest w drodze do wieczności.)
Obaj
mordercy podchodzą do konającego już i tak biskupa. Odwracają go na bok, twarzą
do ściany i dają zastrzyk. Jaka była zawartość zastrzyku, wiedział tylko
morderca. Po paru sekundach chory przestał charczeć i niemal w mgnieniu oka
skonał.
Raz
jeszcze zeszedłem z łóżka i dotknąłem jego ręki. Chciałem zabrać po nim coś na
pamiątkę jako relikwię, lecz on jak Boski Mistrz już nic nie posiadał prócz
więziennej koszuli. Odszedł od nas cicho, jak cichym był jego żywot.
Po
krótkim czasie zjawiła się obsługa szpitalna. Rodzaj koryta wybitego blachą
cynkową wnoszą na izbę chorych. Ze zmarłego zdarto nawet koszulę i złożono
ciało do tego koryta. Tragarze nakryli je prześcieradłem i odnieśli do
kostnicy, gdzie czeski doktor Blaha dokonał sekcji zwłok.”
(...)
Wieczorem
26 stycznia wszyscy w obozie wiedzieli już o śmierci biskupa. Jak świadczą
zeznania i dokumenty, wiadomość uczyniła na więźniach ogromne wrażenie.
Świeccy, różnych narodowości i przekonań politycznych, wymykali się z bloków,
narażając na spotkanie ze strażnikiem, docierali do izolowanej trzydziestki.
Jeśli komuś nie dało się dojść, przekazywał przez usta pracujących, nawet
blokowych, wyrazy współczucia, smutku, szczerego żalu.
Niemiecki
izbowy, który pięknie grał na skrzypcach i nawet w obozie organizował czasem
„koncerty”, dowiedziawszy się o śmierci biskupa Kozala, zarządził... minutę
milczenia. Potem odegrał jedną ze swych popisowych melodii i pozwolił księżom
na odmówienie wspólnie, głośno modlitwy za duszę zmarłego.
„Tam,
gdzie ogół traktował śmierć jako zjawisko najbardziej powszechne – pisze ks.
prof. Biskupski – śmierć biskupa Kozala stanowiła wyjątek.”
Delegacja
księży pod przewodnictwem duchownych czeskich udała się do komendanta Weissa z
prośbą o pozwolenie pochowania ciała zmarłego na pobliskim cmentarzu. Komendant
zostawił sobie czas do namysłu. Jak się potem przekonano, porozumiał się z
Berlinem, skąd otrzymał odpowiedź odmowną z adnotacją, aby uczynić wszystko w
celu stłumienia ewentualnego kultu biskupa włocławskiego. Z Berlina przybył natychmiast
specjalny kurier i zabrał z magazynu wszystkie przedmioty i rzeczy osobistego
użytku, które należały do zamordowanego biskupa. Jego ciało wyniesiono razem z
innymi zwłokami w drewnianej skrzyni i na taczkach przewieziono do krematorium,
tak niedawno jeszcze budowanego dłońmi polskich księży-murarzy.
Rodzina
biskupa na prośbę o przysłanie za opłatą urny z prochami i zwrot osobistych
rzeczy oraz insygniów biskupich również otrzymała odmowę.
Dopiero
po wojnie, przy segregacji dokumentów obozu, odnaleziono pod datą 30 stycznia
1943 roku w raporcie podającym liczbę spalonych tego dnia zwłok numer więźnia
24544.
Ksiądz
biskup Korszyński w 1954 roku w swojej książce pisze:
„
A tymczasem wyszedłszy szczęśliwie z niewoli, roznieśliśmy po całej Polsce i dalej
poza jej granice cześć dla imienia ks. biskupa Kozala i dla jego świątobliwego
życia oraz w ufność w jego przyczynę, a Pan Bóg zsyła na nas swe łaski. O
nadzwyczajnych łaskach, otrzymanych za wstawiennictwem ks. biskupa Kozala
świadczą podziękowania, które napływają do Kurii Diecezjalnej we Włocławku.
Mówią one, że ks. biskup Michał Kozal i w niebie jest dla nas jasnym
promieniem, bo wyprasza u Boga potrzebne nam łaski.”
Oprócz
biskupa Kozala tylko z diecezji włocławskiej z rąk hitlerowców zginęło 220
kapłanów w tym i pierwszy proboszcz mojej rodzinnej parafii św. Stanisław
Biskupa we Włocławku, ksiądz Józef Straszewski. Podobnie jak biskup Kozal
został zamordowany w Dachau.
Biskup
Kozal został beatyfikowany 14 czerwca 1987 roku przez papieża Jana Pawła II
podczas mszy św. na Placu Defilad w Warszawie. Od 2002 roku jest patronem
miasta Włocławka.
Kiedy
w zeszłym roku odbierałem swoją żonę z sanatorium rehabilitacyjnego z Wlenia,
spotkałem tam księdza kuracjusza, proboszcza jednej z miejscowości w diecezji
wrocławskiej. Rozmawialiśmy krótko, ale zdążył przekazać mi swoje
zafascynowanie postacią biskupa Kozala. Nie wiedział, że pochodzę z Włocławka.
Powiedziałem, że i mi osoba biskupa jest bardzo bliska, informując skąd
pochodzę. To świadczy o tym, że postać naszego, włocławskiego biskupa znana
jest w kraju, a za przyczyną tego artykułu również część z mieszkańców Bielawy
mogła usłyszeć o tym wspaniałym człowieku i kapłanie.
Bolesław Stawicki