W
ramach cosobotnich spotkań rowerowych „Wirażu” 6 lipca pojechaliśmy o godzinie
9:00 na krótką przejażdżkę po najbliższej okolicy. Na start zgłosiły się dwie
osoby, tzn. kol. Tadek Gonet i ja. Pogoda nie napawała zbyt optymistycznie, ale
to przecież lipiec i nawet jakby padało, to i tak będzie ciepło. Poza tym po
naszych przeżyciach w drodze powrotnej z Częstochowy już chyba gorszej pogody
nie da się doświadczyć. A więc, czego się bać.
Rowery
bezwiednie prowadziły nas w stronę gór, ale na Placu Kościelnym skręciły na
Ostroszowice. Ile już razy tamtędy jechaliśmy. Czy jest jeszcze coś, czego nie
widzieliśmy? Czego nie doświadczyliśmy? Zapewne tak. Wszak panta rhei. Jednak nie są najważniejsze widoki, ale spotkanie. W
tym przypadku z drugim człowiekiem, bo było nas tylko dwóch. A gdyby było
więcej? To by dopiero było spotkanie. No, ale każdy ma przecież swoje sprawy w
wolną sobotę.
I tak sobie jadąc rozmawialiśmy na różne interesujące nas tematy, których nie
zabrakło do końca wycieczki. Oczywiście nic nie uszło naszej uwagi z
otaczającego nas świata, co w części tylko można zobaczyć w galerii. Trochę
zmieniło się od zeszłego roku. Powstały nowe, piękne domy, wiele wyremontowano,
czasami pod kołami naszych szybkich rowerów pojawił się lepszy asfalt, a
maleństwa, które jeszcze niedawno młode mamy woziły w wózeczkach, już biegają.
Te starsze na wioskach nawet mówią nam ładnie dzień dobry. Chyba już nas znają,
bo tak często tędy jeździmy.
Ponieważ to teren wioskowy
wydawałoby się, że będziemy widzieć konie, krowy... Jedną krowę faktycznie
widzieliśmy i nawet pozwoliła sobie zrobić zdjęcie. Koni było więcej, ale
zapewne nie do pracy tylko dla zabawy. Tak pomyśleć – mieć konia – to już jest
coś. Jednak miło jest popatrzeć na te silne, dumne zwierzęta.
Na
wioskach widać duże zmiany. Zagrody gospodarzy mieszają się z gospodarstwami
agroturystycznymi i hacjendami mieszczuchów. Kiedyś wieś uciekała
do miasta, teraz ludzie z miasta uciekają na wieś. Oczywiście są jeszcze
gospodarstwa tradycyjne, ale są i
takie, gdzie nie ma już nawet przydomowego ogródka, by wyskoczyć po marchewkę
do rosołu czy koperek do młodych kartofelków. Panta rhei – wszystko płynie.
I
nam czas miło płynął podczas pokonywania kolejnych kilometrów przez dobrze
znane nam wioski: Józefówek, Ostroszowice, Grodziszcze, Rudnicę, Jemną, Budzów,
Stoszowice, Przedborową, Owiesno, Kietlice i Myśliszów. Miłym akcentem w lipcu,
było przejechanie w Kietlicach aleją kwitnących, dorodnych lip. Słodki ich
zapach kojarzący się z herbatką na przeziębienie i uwijające się wśród kwiatów
pszczoły sprawiały nostalgiczny nastrój - jednak przemijania. Wszak już wkrótce
lipy przekwitną. Na ten zapach trzeba będzie poczekać znów cały rok. Poczekamy.
Mam
nadzieję, że w najbliższą sobotę znów zbierze się pod kościołem dzielna grupa
Wirażowców w klubowych kamizelkach, by pomknąć może przez Przełęcz Woliborską i
Nową Rudę na Górę Wszystkich Świętych? Zapraszamy. Zapraszamy również naszych
księży, diakonów i kleryków. Na miejscu przejdziemy na szczyt Drogę Krzyżową z
rowerami. A może ad hoc zrodzi się
inny pomysł trasy?
Do
zobaczenia!
Bolesław
Stawicki