Historia…
… pierwszego wyjazdu pielgrzymkowego na Jasną Górę…
…a wszystko się zaczęło pewnego zimowego wieczoru na przełomie, 2003 i 2004 roku w głowie ks. wikarego Krzysztofa Ory. Wydaje mi się, że to właśnie ten czas kiedy kiełkuje myśl o zorganizowaniu rowerowej pielgrzymki do Jasnogórskiej Pani. Idealnym sposobem do zbadania gruntu pod takie przedsięwzięcie okazała się wizyta „kolędowa”, przynajmniej ja właśnie na niej po raz pierwszy usłyszałem o tym pomyśle. Od samego początku byłem na „ tak” tym bardziej, że zbiegało się to i z moimi planami. Przyszła wiosna 2004 roku i na mszy św. usłyszałem niecierpliwie oczekiwane ogłoszenie o organizowaniu rowerowej pielgrzymki do Częstochowy i terminie spotkania organizacyjnego. Na spotkaniu pojawiło się kilka osób, lecz byli oni tak entuzjastycznie nastawieni do wspólnego wyjazdu, że musiał on dojść do skutku - po prostu nie było innego wyjścia. Został ustalony termin i czas wyjazdu na dni: 10 -13.06.2004r. Na „głowie” księdza zostawiliśmy sprawy organizacyjne, obliczenie szacunkowych kosztów i zarezerwowanie noclegów. Kolejne nasze spotkanie miało miejsce na tydzień przed wyjazdem. Już wiedzieliśmy, że pojedzie nas 7 osób w tym dwóch księży.
Nadszedł dzień wyjazdu. Od rana chodziłem naładowany dziwną energią a jednocześnie niepewnością czy dam radę, czy wytrzymam, czy wszystko się uda. To był mój pierwszy tak daleki wyjazd na rowerze, choć z dwoma kółkami za pan brat byłem niemal od zawsze. Czwartek, Boże Ciało. Po procesji szybki lekki obiadek, sprawdzenie spakowanych maneli, ostatnia kontrola techniczna roweru i wyjazd pod kościół. Tu plecak wylądował w Clio ks. Krzysztofa Ory a my wsłuchani w błogosławieństwo, jakiego udzielił nam ks. proboszcz już wiedzieliśmy, że droga prowadzi tylko do przodu. Na niebie z wolna przesuwały się niewielkie chmury a my kręciliśmy ile sił w nogach a kilometry przewijały się na naszych rowerowych licznikach. Niestety mimo wysiłku i szybkiej jazdy przynajmniej jak na moje możliwości nie udało nam się uciec przed burzą i ulewnym deszczem. Jednak św. Krzysztof czuwał nad nami i w ostatniej chwili przed ulewą, na naszej drodze pojawił się przystanek autobusowy, na którym mogliśmy się bezpiecznie schronić i przeczekać nawałnicę. Kiedy chmury się rozeszły i znów na niebie pokazało się słońce ruszyliśmy w dalszą drogę. Do Grodkowa, gdzie zaplanowany mieliśmy odpoczynek i nocleg, przybyliśmy ok. godziny 1900. Przywitał nas ks. proboszcz tamtejszej parafii i udostępnił nam salki w domu katechetycznym. Szybka toaleta, krótka wymiana wrażeń po kilku godzinach wspólnej jazdy. Spojrzałem na swój licznik, który pokazał średnią prędkość „etapu” ponad 27 km/h. Dla mnie to było nieco zbyt szybko i byłem mocno zmęczony, o czym poinformowałem pozostałych członków grupy, którzy obiecali, że następnego dnia będzie spokojniej. Noc w śpiworze na kafelkowej posadce nie należała do rewelacyjnych. Szczerze mówiąc niewiele spałem pewnie trochę z powodu dużego zmęczenia a i ciągłych myśli kłębiących się w głowie co też przyniesie następny dzień.
Piątek. Wstaliśmy ok. 700. Chyba nie tylko ja miałem kłopoty ze spokojnym snem. Rano msza św., pakowanie i wyjazd w dalszą drogę. Niestety przed nami do przejechania ok. 140 km a całe niebo szczelnie zasnute nisko wiszącymi chmurami, z których nieustannie padał drobny deszcz. Na grzbiety włożyliśmy, co kto miał nieprzemakalnego i zasiedliśmy na siodełkach naszych stalowych, lub by być precyzyjnym – aluminiowych, rumaków. Tylna część ciała czuła wczorajsze kilka godzin spędzone w siodełku a przed nami szmat drogi. Tym razem tempo nie było zawrotne, co wynikało też z warunków atmosferycznych. Unikaliśmy zbytecznych przerw by nie tracić ciepła i nie moknąć na stojąco. Niestety nie udało się też uniknąć drobnej, kraksy w której brał udział kolega Bolesław i ks. Krzak. Na szczęście rowery nie ucierpiały na tyle, że można było kontynuować jazdę. Na ok. 60 km przed Częstochową dopadł mnie kryzys. Poczułem nagle straszny głód, chłód i wszystkie siły w jednej chwili mnie opuściły. I znów szczęśliwym trafem na naszej drodze pojawiła się tym razem stacja benzynowa a w niej bar. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie smakował mi gorący żurek z jajkiem i bułkami. Samo to niech o tym świadczy, że minęło już 9 lat, a ja pamiętam jego smak jakby to było wczoraj. Po tym gorącym posiłku i chwili przerwy poczułem się jak nowonarodzony tym bardziej, że w końcu przestało padać a i do celu naszej pielgrzymki było już coraz bliżej. Ostatni fragment trasy pokonaliśmy z uśmiechem na ustach bez żadnych nieprzyjemnych sytuacji. Pamiątkowe zdjęcie przy tablicy oznaczającej wjazd do Częstochowy i później już prosto na Jasną Górę. W Częstochowie nocleg mieliśmy zapewniony w Seminarium Duchownym. Po umieszczeniu rowerów w bezpiecznym miejscu pierwsze kroki skierowałem pod prysznic. Och, co za wspaniałe uczucie - gorący strumień wody na wyziębionym ciele. Chwila przerwy w oczekiwaniu by wszyscy skorzystali z toalety wieczornej i wspólne wyjście na Apel Jasnogórski by pokłonić się Najświętszej Panience, podziękować Jej za to, że mogliśmy bezpiecznie dojechać do celu i przedstawić Maryi nasze dziękczynienia i prośby. Noc w łóżku z pościelą. Na co dzień nikt nie docenia, jaki to luksus.
Kolejny dzień wita nas słonecznym niebem. Rozpoczynamy go mszą świętą w Jasnogórskim Klasztorze. Później wspólnie zwiedzamy Częstochowę a następnie aż do wieczora mamy czas wolny. Część z nas wykorzystuje go na solidny odpoczynek w pokojach gościnnego seminarium, inni wracają do klasztoru pozostali nawiedzają inne kościoły na terenie Częstochowy. Wieczorem kolejny Apel na Jasnej Górze i spać.
W niedzielę rano przyjeżdża po nas transport. Rowery, które tak wytrwale nas tu dowiozły, lądują na „pace” busa a my wracamy do Bielawy samochodami osobowymi. Wczesnym popołudniem jesteśmy w swoim mieście, może jeszcze nieco zmęczeni ale szczęśliwi i pewni że za rok znów nie braknie nam chęci by udać się rowerami w drogę do Stóp Czarnej Madonny.
Kiedy pisałem te słowa aż sam się dziwię, że mimo upływu czasu tak ta pielgrzymka wryła się w moją pamięć. Pewnie dlatego, że był to nasz pierwszy wyjazd w zorganizowanej grupie do Częstochowy. Kierunek został wytyczony, szlak przetarty i pozostało się tylko modlić by nie zaniedbać tej, mamy nadzieję, nowej pielgrzymkowej idei. Kolejnych pielgrzymek na Jasną Górę już tak dokładnie nie pamiętam, ale posiłkując się notatkami i wspomnieniami pozostałych uczestników postaram się i kolejne nasze pielgrzymkowe drogi nieco przybliżyć tym, co zechcą odwiedzić naszą stronę.
To ci, którzy pierwsi postanowili wytyczyć rowerowy szlak Bielawa-Częstochowa:
1) Ksiądz Krzysztof Ora
2) Ksiądz Krzysztof Krzak
3) Jerzy Gonet
4) Andrzej Karasiński
5) Ryszard Kiszczak
6) Zdzisław Korkosz
7) Bolesław Stawicki
8) Artur Wypych
9) Obsługa techniczna i kierowca - Artur Majcher
Niestety nie posiadam fotek z tego historycznego wyjazdu, ale może ktoś się podzieli zdjęciami ze swojego archiwum, o co serdecznie proszę.
Wspominał DŻEJA