17.07.2010
r. Sobota. Zapowiada się upalnie, choć na popołudnie przepowiadali burze i
opady deszczu. Godzina 6.00. Sprzed kościoła wyjazd w rowerowej pielgrzymce do
Krzeszowa. Taka pielgrzymka była planowana, ale na dwa dni z noclegiem na
miejscu. Przyznaję, że jednodniowa bardziej mi pasowała i dlatego z entuzjazmem
przygotowywałem się do wyjazdu. Zebrała się niemała grupa. Jak na przewidziane
140 km w obydwie strony to te 24 osoby zasługiwały na uznanie za odwagę. Przekrój
wiekowy: – jedenastoletni chłopak na przydużym, górskim rowerze i chyba ja
najstarszy, sześćdziesięciolatek na „wypasionej” kolarzówce. Na sportowe
koszulki, bo raczej wszyscy takie mieli, każdy, dla bezpieczeństwa, nałożył pomarańczową,
odblaskową kamizelkę z logo naszej grupy rowerowej „Wiraż” i po modlitwie –
pojechaliśmy. Kol. Janek był z całą rodziną, tzn.: z żoną, która prowadziła
samochód, z synem i dwoma córkami – wszyscy bardzo młodzi. Do samochodu
pochowaliśmy plecaki, aby jechać bez zbędnego obciążenia. Trasa: Bielawa,
Pieszyce, Piskorzów, Lutomia, Bystrzyca, Lubachów, Złoty Las, Modliszów,
Wałbrzych (ale tylko dalekie peryferie), Boguszów Gorce, Czarny Bór, Krzeszów.
Może coś po drodze zgubiłem. Trasa od Wałbrzycha dla mnie nieznana. Na miejsce
dojechaliśmy bez problemu, tylko „młodemu”, w Boguszowie, podczas długiego,
uciążliwego podjazdu pod górę, ksiądz Daniel polecił wsiąść do samochodu.
W
Krzeszowie zobaczyliśmy, w jednym, klasztornym kompleksie, dwa duże kościoły.
Mniejszy p.w. św. Józefa i większy Najświętszej Marii Panny. Oczywiście były
jeszcze inne zabudowania, ale o nich już nie będę pisał. Wszystko jest przecież
w przewodnikach.
Na
placu moim, wyścigowym rowerem zainteresował się pewien sympatyczny pan, może
trochę młodszy ode mnie. Mówił, że też ma wyścigowy rower. Oglądał i pytał o
szczegóły, opowiadając jednocześnie o swoim rowerze.
Przewodnik
- młody, długowłosy mężczyzna w okularkach, już czekał, żeby nas oprowadzić po
kościele św. Józefa i bazylice. Opowiadał bardzo płynnie i ciekawie.
Dowiedzieliśmy się wiele z dawnej historii tych ziem i szczegółów z życia w
tamtych czasach. Kościoły są piękne. Aktualnie remontowane. Wszędzie widać
rusztowania i prace konserwatorskie, tak z zewnątrz jak i wewnątrz. Koszty
remontów oszacowano na 27 mln. złotych. Trzy miliony płaci Polska a resztę Unia
Europejska.
Tylko
tak dla zasygnalizowania podam kilka szczegółów dotyczących bazyliki.
Uwzględniając
Mauzoleum Piastów, które bezpośrednio przylega do kościoła za prezbiterium,
jest to najdłuższy, po licheńskim, kościół w Polsce. Posiada najsłynniejsze i
największe organy w Polsce. Mają one 2500 piszczałek. O godz. 11 mieliśmy
okazję wysłuchać półgodzinnego koncertu na tych organach. Obraz w ołtarzu
głównym ma wymiary 3 x 8 m. Jest to wysokość porównywalna do trzypiętrowego
budynku mieszkalnego.
W
bazylice spotkaliśmy księdza kustosza, Mariana Kopko. To dla nas, starszych,
znajomy i wielce zasłużony dla naszej parafii, ksiądz. W trudnych latach
osiemdziesiątych, przez sześć lat był u nas wikariuszem. To właśnie on, na wzór
księdza Jerzego Popiełuszki, odprawiał w stanie wojennym msze za ojczyznę. To
na tych mszach podnosiliśmy trzymane w rękach krzyże odważnie śpiewając Rotę z
zakazanymi słowami: „Ojczyznę wolną, racz nam wrócić Panie”. To ksiądz Kopko
powołał w Bielawie „Duszpasterstwo Ludzi Pracy”. Był szykanowany i
prześladowany za swoją patriotyczną działalność. Nie tylko za zasługi dla
parafii, ale i dla całego miasta, kilka dni temu otrzymał zaszczytne
wyróżnienie „Honorowego Obywatela Miasta Bielawy”.
O
godzinie 12,00 była odprawiona w kościele św. Józefa msza św. dla pielgrzymów i
dla wszystkich innych chętnych, którzy w tym dniu chcieli być bliżej Pana Boga.
Odprawiał nasz ksiądz Daniel w asyście ks. Kustosza, wspomnianego ks. Mariana
Kopko. Choć kościół bardzo obszerny a uczestników mszy św. mało, to jednak czas
w nim spędzony był bardzo cenny.
Potem
zaproszono nas na pyszną pomidorówkę do restauracji na miejscu, specjalnie
przygotowanej dla odwiedzających Krzeszów. Do tej pory nie wiem, kto ją
zafundował. Na ścianie pomieszczenia był duży płaski monitor, na którym
pojawiały się obrazy związane z tym świętym miejscem. Tam też mieliśmy jeszcze
raz okazję spotkać się z księdzem Kopko, który obdarował nas dużego formatu
obrazkami z ikoną Matki Bożej z głównego ołtarza bazyliki – Sanktuarium Matki
Bożej Łaskawej w Krzeszowie. Oryginalny obraz ma wysokość 60 cm. i jest
najstarszym w Polsce wizerunkiem Matki Bożej. Ksiądz zachęcał też do kupowania „wyjątkowych
krówek krzeszowskich o niezapomnianym, niepowtarzalnym, zaczarowanym smaku” i
ciasteczek krzeszowskich z niespodzianką. Niespodzianką było rozkładane pudełko
z informacjami dotyczącymi Krzeszowa. Oczywiście wszyscy na te specjały rzucili
się tak, że na miejscu ich zbrakło i trzeba było donosić.
Po
posiłku zbieramy się do odjazdu. Zauważyłem, że zbliża się do nas kolarz na
pięknym, w niebieskim kolorze, wyścigowym rowerze, widać, że robionym „na miarę”.
Miałem wrażenie, że chyba był cały karbonowy. Gustowny, błękitny strój kolarski
i skromna postawa tego mężczyzny budziła jakąś sympatię. Z twarzy – miałem
wrażenie, jakby znajomy. Zagadnąłem nawet – „O, nowy kolarz”. Odpowiedział
dobrodusznie: „Ja amator”. Dopiero jak ks. Kopko poinformował nas, że ojciec
przebrał się, aby nas odprowadzić pokazując skrót do Czarnego Boru, wszystko
okazało się zrozumiałe. To ten sam mężczyzna, który interesował się moim
rowerem. To zakonnik z Obór na Kujawach, który przebywa w Krzeszowie i wziął ze
sobą swój rower, żeby sobie po Dolnym Śląsku pojeździć. Rozdawał nam
miniaturowe obrazki z Matką Boską Oborską. Po wyruszeniu w drogę powrotną przez
jakiś czas jechałem nawet z nim na czele pielgrzymki. Rozmawialiśmy o rowerach
i o naszej parafialnej grupie rowerowej „Wiraż”. Rozstaliśmy się z ojcem w
Czarnym Borze.
Ciągle
jeszcze było upalnie i nie jechało się lekko. W Wałbrzychu, podczas krótkiego
postoju, dokupiono nawet wody mineralnej do picia. Pouzupełnialiśmy bidony. W
Dziećmorowicach, po prawej stronie, zaczęło się chmurzyć i grzmieć. Sprawdzała
się przepowiadana pogoda. Deszcz „złapał nas” w Bystrzycy, około 20 km od
Bielawy i towarzyszył nam do końca. Lało się z góry, chlapało spod kół. Jeszcze
w Pieszycach, na stacji benzynowej, pierwsza grupa próbowała przeczekać deszcz,
ale na pięć kilometrów przed Bielawą nie miało to już sensu.
Dojechaliśmy
wszyscy pod nasz kościół parafialny i po modlitwie oraz wymianie opinii i
pierwszych wrażeń, rozjechaliśmy się do swoich domów.
To był bardzo
mile i owocnie spędzony czas.
Bolesław Stawicki