IX rowerowa pielgrzymka Bielawa - Częstochowa -
Bielawa 07-10.06.2012 r.
Relacja
Opowieść w odcinkach dla wytrwałych
Część pierwsza - dzień pierwszy:
07.06.2012 r. Godzina 14:23
Nadszedł
czas, by sprawdzić jak wypadną w praktyce nasze długie przygotowania do
kolejnej pielgrzymki.
Zbiórka
wyjeżdżających na pielgrzymi szlak - jak zwykle przy Domu Parafialnym.
Podekscytowani uczestnicy pielgrzymki mieszają się z osobami odprowadzającymi,
rodzinami, i parafianami, którzy przybyli by nas pożegnać i wesprzeć dobrym
słowem. Już na pierwszy rzut oka widzę, że nasza pielgrzymka to już nie tylko
pielgrzymka parafialna, bo zaszczycają nas swoją obecnością fani rowerowego
pielgrzymowania z innych miast naszego regionu, co niezmiernie cieszy. Na niebie
przemykają radosne obłoki, które raczej chcą nas chronić przed nadmierną
opalenizną niż sprowadzić na nasze głowy deszcz, za którym w tym momencie
raczej nikt z nas nie tęskni. Lekkie powiewy wiatru na pewno też nie będą nam
przeszkadzały, a optymalna temperatura ok. 23 st. C sprawia, że aż chce się już
jechać. Wszystkie nasze bagaże zostały już skrupulatnie ułożone w
towarzyszących nam busach, na których są też umieszczone tablice informacyjne i
pomarańczowy ostrzegawczy „kogut”. Brak nam tylko syreny by być grupą
uprzywilejowaną, ale i bez tego jesteśmy idealnie widoczni na drodze, a to za
sprawą naszych kamizelek odblaskowych. Teraz już tylko czekamy na słowa otuchy
i błogosławieństwo na drogę od ks. Prałata i… w drogę. Ostatnie pożegnalne
uściski z bliskimi, całuski, jakieś, tu i ówdzie, łezki wzruszenia i…
ogłuszający gwizdek naszego przewodnika duchowego - Ks. Daniela – oznaczający,
że czas w drogę, więc kaski na głowy, bo bezpieczeństwo przede wszystkim i
pierwsza grupa pielgrzymów, do której i ja zostałem przydzielony, rusza za
parafialnym busem.
Och,
jak podoba mi się taka jazda. Nie dość, że z górki to jeszcze jest się, za kim
schować, więc rower sam jedzie. Po kilku minutach - pierwsza przerwa na stacji
paliw między Bielawą a Dzierżoniowem. Tu dołącza do nas jeszcze kilku
spóźnialskich, pierwsze kontrole sprzętu, drobne regulacje przerzutek, korekcja
wysokości siodełek i… to, co potrzebują nasze busy, a czego nie
potrzebujemy my, czyli tankowanie paliwa. Jeszcze szybko policzyłem
współbraci pielgrzymkowych na rowerach i o ile nikt mi się nie schował
naliczyłem 32 dusze. Słyszymy już znajomy dźwięk gwizdka i ruszamy dalej. Nawet
nie wiem, kiedy przejechaliśmy przez Dzierżoniów i pięknymi wioskami
mkniemy w kierunku naszego kolejnego postoju, a będzie to rodzinna
parafia naszego ks. Daniela – Niemcza. W drodze tempo iście zawrotne i nie ma
się czemu dziwić, bo ci co brali udział w dwóch poprzednich pielgrzymkach
doskonale pamiętają gościnność i życzliwość rodziny Księdza oraz tamtejszego księdza
proboszcza. Godzina 15:35. Już jesteśmy przy Niemczańskiej parafii. Pierwsze
kroki kierujemy do kościoła, by raz jeszcze prosić o szczęśliwą drogę, dobrą
pogodę i bezpieczny przejazd. Po modlitwie kierujemy się do domu parafialnego.
Po drodze wita nas szczekaniem przesympatyczny owczarek niemiecki, który raczej
rzadko widuje tu tylu ludzi. Chyba dobrze, że jest zamknięty w kojcu, bo…
dużo czasu by mu zeszło, aby się ze wszystkimi „przywitać”.
Wchodzimy do salki i … no właśnie czeka na nas wspaniały serniczek i
napoje. Ach, co za smak. Wstyd brać kolejny kawałek, ale to silniejsze ode
mnie, więc jeszcze jeden no, bo jakby miało się zmarnować to lepiej zjeść. Ten
smak do dziś czuję w ustach i nie mogę się doczekać kolejnej pielgrzymki ( hi
hi hi).
Godzina
16:10. No tak, ale przed nami jeszcze spory kawałek drogi, więc gwizdek i
ruszamy dalej.
Godzina 16:56. Jesteśmy w Henrykowie. Małe nieporozumienie co do postoju.
Sprawa jednak bardzo szybko zostaje wyjaśniona i już wszyscy wiedzą, że kolejna
chwila wytchnienia czeka nas nieco dalej, a mianowicie w Sarbach, do których
dojeżdżamy o godz. 17:35. Tutaj chwila wytchnienia dla naszych nóg i płuc. Na
tym odcinku już nie było tak słodko; kilka podjazdów, na które trzeba było
wciągnąć swoje kilogramy przynajmniej mi dały się we znaki, więc łyk wody i
batonik bardzo wskazane. Pogoda idealna do jazdy, bo choć wkoło chmury to nadal
jest niemal bezwietrznie i cieplutko, więc humory wszystkim dopisują tym
bardziej, że i kilometry na naszych licznikach też dość szybko się przesuwają,
co oznacza, że do celu dzisiejszego etapu coraz bliżej. Około godziny 18:00
ruszamy w dalszą drogę. Teren się nieco wypłaszcza, co powoduje uśmiech,
może nie na mojej twarzy, ale na pewno w moim sercu. Jakoś widok wzniesień
kiepsko wpływa na mój nastrój. Droga mija szybko i radośnie. Nawet się nie
spostrzegłem i już jesteśmy na parkingu leśnym za Grodkowem, a zegar
wskazuje godzinę 18:45. Tutaj mamy posiłek. Bułeczka z żółtym serem smakuje
wyśmienicie. Nie omieszkam też uzupełnić płynu w organizmie. Widzę uśmiechy na
twarzach to na pewno znak, że wszyscy świetnie znoszą dzisiejszą jazdę no
chyba, że udają twardzieli (hi hi).
Na obecnym postoju mój licznik pokazał 73 km, więc do końca dzisiejszego
etapu zostało ok. 30 km Tutaj się dowiedziałem, że teraz moja kolej powozić
stalowym parafialnym rumakiem, więc te ostatnie 30 km pojadę za grupą w busie.
Rower na pakę i start.
Do
Skorogoszczy dotarliśmy szczęśliwie o godzinie 20:10, gdzie jak zwykle z
życzliwym uśmiechem powitał nas pan konserwator. Nasza wielka, wspólna
„sypialnia” już otwarta, więc każdy zabiera swoje tobołki i rozkłada się na „z
góry upatrzonych pozycjach”. Tu prawie jak w domu większość z nas ma już swoje
miejsce do spania i nawet sąsiedzi po bokach ci sami, co rok wcześniej. Po
wypakowaniu nadszedł czas na toaletę. Nie da się opisać jak „smakuje” ciepły
prysznic po ładnych kilku godzinach spędzonych w siodełku; to po prostu trzeba
przeżyć, wiec już zapraszam tych niezdecydowanych na kolejną pielgrzymkę za
rok. To zaproszenie pojawi się na pewno jeszcze razy kilka tym bardziej, że
przyszły rok będzie dla nas szczególny - będzie to już dziesiąta rowerowa
pielgrzymka z Bielawy do Częstochowy na Jasną Górę.
O
godz. 21:45 spotkanie grupy w „kręgu”. Ks. Daniel przekazał ogłoszenia, plan na
dzień jutrzejszy i sprawy organizacyjne. Dzień kończymy wspólną modlitwą i
Apelem Jasnogórskim. Około godziny 23:00 gasną światła, a za chwilę tu i tam
słychać… że niektórzy już smacznie śpią.
Tak
oto kończy się pierwszy dzień naszej pielgrzymki, a wraz z nim pierwsza część
mojej relacji. Ciepłe kluchy? Wiem, wiem, ale skoro dobrnęliście do końca,
to może nie było tak źle. Obiecuję w kolejnych odcinkach nieco się streszczać,
więc się nie zniechęcajcie i czytajcie dalej.
Pozdrawiam
serdecznie i do przeczytania w następnej odsłonie.
Wasz DŻEJA.