„Niech z ust waszych nie wychodzi żadne brzydkie słowo, lecz
tylko dobre, potrzebne ku zbudowaniu, by przyniosło łaskę tym, którzy go
słuchają. I nie zasmucajcie Ducha Świętego Boga, który was opatrzył [swoją]
pieczęcią na dzień odkupienia.”
Ef 4, 29-30
Tym
cytatem z Pisma Świętego nawiązuję do krótkiej dyskusji, jaka wywiązała się
podczas ostatniego spotkania grupy rowerowej „WIRAŻ” w dniu 9 grudnia 2012
roku, podczas omawiania II-go Przykazania Bożego w ramach comiesięcznej
katechezy.
Wolno
używać wulgaryzmów, czy nie?
Próba
usprawiedliwiania obecnego stanu rzeczy, czy chociażby wątpliwość na twarzach
zgromadzonych, skłoniła mnie do zajęcia stanowiska w tej sprawie.
Faktem
jest, że w naszych kontaktach wulgaryzmów używa się i nie jest to zasługą
furmanów czy szewców. Język, w którym używa się wulgaryzmów, kiedyś określano
jako rynsztokowy – teraz w takim języku dopatruje się nawet elementów kultury,
a na pewno staje się językiem normalnym.
Jak
to więc jest z tym popularnie nazywanym – przeklinaniem.
Posłużę
się w swojej wypowiedzi kilkoma przykładami, ze swojego, jakby nie było dość
długiego już życia, zaznaczając jednocześnie, że jestem zdecydowanym
przeciwnikiem używania wulgaryzmów.
Każdy,
kto mnie zna, wie, że łowię ryby. Najczęściej jeżdżę składakiem na zbiornik
„Sudety”, na którym mam „swoje miejsce” na wyspie. Ten, kto mnie tam spotkał,
czasami mógł zauważyć mnie w ochronnikach słuchu na głowie. Na pierwszy rzut
oka można by pomyśleć, że to słuchawki od radia. Nie. To ochrona przed
wulgaryzmami, które dochodzą po wodzie nawet z „Sudeckiej Plaży” i pobliskiego
placu zabaw dla dzieci – „Przystań Elfów” (czy Elfy też przeklinają?) bo nie ma
możliwości, aby podejść i zwrócić uwagę. Za daleko, aby zostawić sprzęt
wędkarski bez opieki.
Często
nad wodą siedzę koło znanego wędkarza – pana Janka. Tym razem też tak było, ale
za nim siedział jeszcze jeden, starszy już wiekiem mężczyzna, znajomy pana
Janka. Był bardzo rozmowny, ale w rozmowie z sąsiadem bardzo przeklinał. Nie
wypadało mi tym razem zwrócić uwagi. Założyłem ochronniki słuchu, ale efekt był
mizerny. Były dwa wyjścia: zmienić stanowisko albo iść do domu. Wybrałem to
drugie, choć taka rezygnacja z wędkowania zdarzyła mi się po raz pierwszy w
życiu. Pan Janek zdziwiony, że po tak krótkim czasie „zwijam” wędki pyta:
-
Panie Bolku, to pan już idzie? Co się stało?
-
Nie mogę już dłużej słuchać, jak ten facet przeklina – odpowiedziałem głośno,
żeby tamten usłyszał.
Facet
„zbystrzał” i... zdenerwował się. Zaczął krzyczeć i kląć. Nie wierzył, że
odchodzę z jego powodu. Twierdził, że dlatego, że ryby nie biorą. Groził, że
mnie wrzuci do wody. Nie bałem się, bo umiem pływać i spokojnie pakowałem się.
Mężczyzna był wyraźnie podirytowany. Cały czas gadał i klął. Nie reagowałem.
Kiedy
odchodziłem, krzyknął za mną wyzywająco:
-
Niech się pan za mnie modli!
To
było w maju, kilka lat temu. Jechałem składakiem na działkę. Na rogu Parkowej i
1-go Maja, przy kiosku spożywczym stało dwóch odświętnie ubranych młodzieńców i
dwie odświętnie ubrane panienki. Po ubiorze łatwo było skojarzyć sobie, że to
maturzyści. Poważna sprawa. Jednak coś w tej grupie mi nie pasowało; pili piwo
z butelek, przeklinali i w dodatku pluli na chodnik. Zawróciłem ze skrzyżowania
i podjechałem do tej rozbawionej, sympatycznej grupy.
-
Jak to jest – spytałem uprzejmie – publicznie pijecie piwo, a nie wolno,
przeklinacie w miejscu publicznym, a nie wolno i na dodatek plujecie na
chodnik?
Odpowiedział
mi kulturalnie jeden z młodzieńców:
-
Proszę pana, to teraz jest normalne.
Faktycznie
miał rację, że takie zachowanie staje się normą, ale czy jest normalne?
Będąc
na działce, ale to już w innym czasie, z drzewa u sąsiadki zrywało wiśnie dwóch
może nawet dwudziestoletnich mężczyzn. Prowadzili ożywioną dyskusję nie żałując
sobie wulgarnych przerywników. Właściwie było po połowie normalnych słów i po
połowie „łaciny”. Nie dało się długo wytrzymać przy pieleniu marchewki, słysząc
taką dyskusję. Tym razem zdecydowanie, ale kulturalnie zapytałem:
-
Panowie, czy moglibyście rozmawiać nie przeklinając?
Ucichło.
Nie mogli. Nie potrafili. Już nie umieli. Rwali wiśnie w niczym nie zmąconej
ciszy, tak, że można było usłyszeć głosy nawołujących się bażantów w
pobliskiej, wysokiej trawie. Wkrótce odeszli.
Na
Osiedlu XXV-lecia PRL szło dwóch chłopców. Przypuszczam, ze byli uczniami
gimnazjum. Szli i klęli. Podjechałem:
-
Chłopcy! Nie przeklinajcie! – zwróciłem się do nich po przyjacielsku.
Nawet
się nie zatrzymali, a wyższy arogancko krzyknął odwracając się:
-
A co! Nie wolno!?
Mieszkam
w bloku na pierwszym piętrze. Któregoś lata, słyszę odbijaną piłkę i chłopięce
głosy. Wyjrzałem przez balkon popatrzeć. Dwóch może ośmioletnich chłopców
przerzucało sobie piłkę przez żywopłot. Nie robili żadnej szkody. Jeden z nich,
mi nieznajomy, chyba przyjechał do kogoś na wakacje. Ale słyszę, że on czasami
przeklina. Postałem jeszcze trochę, żeby się upewnić. Nie myliłem się. Pomyślałem
sobie, że to jeszcze dziecko i nie rozumie. Zejdę i mu wytłumaczę. Podszedłem.
Zatrzymali grę zaciekawieni, po co do nich idę.
-
Słyszałem jak przeklinałeś – zwróciłem się do nieznajomego.
-
Ja nie przeklinałem – odpowiada pewnie.
-
Ale ja słyszałem. Nie przeklinaj, bo to nieładnie.
Po
wyjściu z przychodni spotkałem się ze znajomym spod garaży. Chwilę rozmawiamy.
-
Panie Bolku! Niech pan sobie wyobrazi, że mój półtoraroczny wnuczek już
przeklina! Jestem zdziwiony i przerażony! Taki mały i już klnie!
-
Panie Janku! A pan już przestał kląć? – pytam. Gdzieś to dziecko musiało
słyszeć taką mowę!
Nietrudno
zauważyć, że w przytoczonych przykładach jakby zamknęło się koło. Jakby z całą
konsekwencją temat przeszedł na następne pokolenie. Kto pochwala tych
świadomych „przeklęciuchów” – ręka śmiało do góry. Przecież jak to wielu mówi:
„Polska – wolny kraj, wszystko wolno”. Czy aby na pewno? Mnie oczywiście,
trzymając się tematu, interesuje druga część zdania.
Żaden
normalny rodzic nie zaczyna edukacji swojego dziecka od nauczania wulgaryzmów.
To się potem „skądś” bierze. Jak to było powiedziane na zebraniu: trzeba być
„trendi”, warto zabiegać o względy w grupie, być swobodnym, przeklinanie jest
dobrą terapią na odreagowanie stresu itd.
Czy
jednak takie wulgarne zachowanie jest pozytywnym działaniem „ku zbudowaniu” i
czy „przynosi łaskę tym, którzy go słuchają”? Mi nie przynosi, a skutek jest
wręcz odwrotny.
W
społeczeństwie naszym istnieje ogólne przyzwolenie na używanie wulgaryzmów. Nie
piętnuje się tych nagannych zachowań. Czasami porusza się ten temat w
telewizji, ale zawsze traktowany jest z „przymrużeniem oka”. Nie mówi się
wprost, że to zło. Nikt się nie gorszy.
Językoznawcy twierdzą naukowo, że wulgaryzmy z czasem tak spowszednieją, że już
nie będą razić, podobnie jak kiedyś było ze strasznym słowem – cholera. Ci z
kolei, co nie przeklinają, uważani są za ludzi dziwnych, nieżyciowych,
nierealnych, absurdalnych.
Jeszcze
można znaleźć w internecie, na stronie ciekawostka.pl pod hasłem „99 absurdów
świata” zapis - „absurd numer 29”:
„W
Świdnicy w miejscach publicznych nie wolno przeklinać. Za używanie wulgarnych
słów straż miejska każe mandatami w wysokości od 5 do 50 zł”.
Było
o tym głośno swego czasu. Zastanawiam się tylko, co w tym zapisie jest
absurdalne. Przypuszczam, że absurdalna jest wysokość mandatu do 50 zł, bo
przecież nie to, że nie wolno przeklinać w miejscach publicznych. Chyba nikt
rozsądny, który pod swoją opinią umie, a raczej ma odwagę, się podpisać, nie
będzie kwestionował obowiązującego w Polsce prawa, uważając je za absurdalne.
„Kodeks
Wykroczeń Art. 141. Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite
ogłoszenia, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze
ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany.”
I
tu straż miejska w całej Polsce (w Bielawie też) może się wykazać jako
potrzebna w miastach, przynosząc miejskim kasom niesamowity dochód, większy niż
ze śmietników przerobionych na radary.
Czy
jest sens zwracania uwagi „przeklęciuchom”? Uważam , że jest. Ci co
przeklinają, świadomie, czy nieświadomie, „zasmucają Ducha Świętego Boga”, a
ci z kolei, którzy nie podejmują działań, nawet najmniejszych, aby reagować na
wulgaryzmy, też „zasmucają Ducha Świętego Boga” poprzez grzech zaniechania.
Nie
tak dawno słyszałem o inicjatywie Młodzieżowej Rady Miejskiej w Bielawie dotyczącej działań uświadamiających społeczności naszego miasta, że używanie
wulgaryzmów jest naganne. Miały być nawet jakieś plakaty na mieście. Może i
były, choć ja ich nie widziałem. Zapewne jak zwykle zabrakło funduszy, bo były
inne ważne cele – strategiczne. Nieważne. Ważne jest to, że ktoś zauważył
problem. Ważne jest to, że problem zauważyła młodzież.
Czy
warto?
Wrócę
do jednego z podanych wyżej przykładów. Do tego z chłopcami grającymi piłką
przez żywopłot. Kiedy wracałem następnego dnia z działki, ci sami chłopcy grali
w piłkę na trawniku przed blokiem. Jeden z nich wyszedł na jezdnię i zatrzymał
mnie. To ten co wczoraj przeklinał.
-
Proszę pana. Przepraszam pana za to, że wczoraj przeklinałem.
Nie
byłem zaskoczony i było mi miło. Zawsze wierzyłem, że są jeszcze ludzie nie
zepsuci, rozróżniający jednoznacznie dobro od zła. Przechodził koło nas może
już osiemnastoletni młodzian. Ładnie powiedział mi dzień dobry. To sąsiad z
ostatniej klatki. Kiedy się oddalił, pokazując go mojemu rozmówcy,
powiedziałem:
-
Widzisz, ten pan jak był mały, bardzo przeklinał. Grali wtedy całą grupą w
„kurę” na wprost mojej klatki. Podszedłem do niego i podobnie jak tobie zwróciłem
mu uwagę.
Dziwne,
że od tamtej pory zaczął mi się kłaniać i kłania mi się do dzisiaj. Nie wiem,
czy przeklina. Myślę, że nie. Nie widać tego w jego sympatycznej twarzy.
Zapamiętajmy:
Jeżeli słowo, to „tylko dobre, potrzebne ku zbudowaniu, by przyniosło łaskę
tym, którzy go słuchają”.
A
co z tymi, którzy po tej wypowiedzi zapragną wyzbyć się wulgarnego języka, a są
już nałogowcami?
Podpowiem.
Kiedy
przed zniszczeniem „Bielbawu” pracowałem na składalni, często miałem kontakt z
przesympatyczną, skromną, zawsze uśmiechniętą i gotową przyjść każdemu z pomocą
- Tereską. Ale jak to w pracy, często na odpowiedzialnym stanowisku, trzeba
było się denerwować. I ona wtedy strasznie klęła w uniesieniu wykrzykując:
-
Kurki... kogutki!!!
Bolesław
Stawicki