Dobre zawody


            
            22 marca 2013 roku na Stadionie Narodowym w Warszawie odbył się bardzo ważny mecz piłkarski. Tak ważny, że wykopał z telewizyjnej anteny serial „Anna German”. To eliminacyjny mecz z Ukrainą w ramach kwalifikacji do mistrzostw świata w piłce nożnej. Faworytami byli oczywiście Polacy, bo inaczej być nie mogło. Bojowe nastroje, 55 tysięcy kibiców na stadionie (to cała Bielawa i połowa Dzierżoniowa licząc z oseskami włącznie), a wśród nich znamienitości:
prezydent Komorowski i prezydent Janukowycz, były prezydent Kwaśniewski, przedzielony swoją Jolantą z też byłym prezydentem Wałęsą, premier Tusk, marszałek senatu, minister sportu – Mucha. Był również z nimi znany nam z Krzeszowa Grzegorz Schetyna. Wszyscy oczywiście w szalikach: kibice i patrioci. Ci wymienieni oglądali mecz z najlepszego miejsca na trybunach, bo im się to należało, co nie znaczy, że było to miejsce najbezpieczniejsze. Na murawie stadionu najlepsi zawodnicy z obydwu drużyn. Idole i bożyszcza milionów kibiców, w obu zaprzyjaźnionych krajach: stoperzy, snajperzy, primera division, lewi, prawi i środkowi, skrzydłowi bez skrzydeł no i słynny bramkarz A.B., oczywiście tym razem w bramce.
            No i co. Dupa blada. Przegraliśmy sromotnie 3:1. Już na początku, w ciągu siedmiu minut stracić dwie bramki? Kto zawinił Boruc, czy obrońcy? Będzie to analizowane przez najbliższe tygodnie, aby nie popełnić tych samych błędów w następnych spotkaniach w grupie eliminacyjnej. A jest, z kim przegrać: Anglia, ponownie Ukraina czy San Marino. Bardzo dużo roboty, bardzo dużego sztabu, za bardzo duże pieniądze.
            Nastroje? – porażka. Rady? – zbiorowe harakiri naszych zawodników. Marzenia drużyny? – móc jednak polecieć do Rio de Janerio, choćby po to, żeby popatrzeć jak grają inni. No może problem – komu kibicować.

            Gdyby takie lanie przytrafiło się Ukrainie, to oni byliby przegrani. Zawsze są przegrani i zwycięzcy. No, może być jeszcze remis? Ale jednak nie. Po dogrywce wszystko będzie pewne. I to jednak nie rozwiąże sprawy, bo zwycięzca być musi. No to karne. I znów zapierające dech w piersiach emocje. I znów patrzenie w niebo i całowanie paluszków. Karne nie przyniosły rozwiązania, no to rzucamy monetę. Ślepy traf niech rozsądzi, kto tak naprawdę jest lepszy. Miliony ludzi wpatrzeni w „Ślepy Los”. Wszystko zależy od jednego niewielkiego pieniążka. I wrzawa – wygraliśmy. I jęk zawodu – przegraliśmy.
            A może by bez meczu, dogrywki i karnych od razu rzucić monetę? Po co wylewać hektolitry potu, kopać się po kostkach i zdzierać gardło na trybunach? Nie można. Musi być zabawa, musi być wrzawa, za to przecież się zapłaciło. Potem rozpierająca piersi duma, lub gwizdy.
            Polacy – nic się nie stało!

            We wtorek znów zawody i wrzawa. Za Borucem skoczymy przeciwnikowi do gardła i na pewno go pokonamy. San Marino przecież takie małe, gdzie tam im równać się do Polski. Będzie dobrze. Damy radę. Polacy, nic się nie stanie.
           
            A może by posłuchać bardziej świętego Pawła Apostoła i wystąpić w dobrych zawodach!? W zawodach, w których nie ma pokonanych? W zawodach, w których wszyscy są zwycięzcami, a na koniec otrzymują wieniec sprawiedliwości?
            Może by przyjść w środę na godzinę 19-tą na tylko godzinną adorację i uwielbienie Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie? Tam nie będzie wrzawy. Tam będzie cisza. Taka cisza, że usłyszysz, co do Ciebie mówi sam Bóg.
            Zapraszam.                                                                  Bolesław Stawicki