Niedziela Palmowa


           W niedzielę 17 marca br. było ogłoszone, że „W przyszłą niedzielę o godzinie 11:00 zapraszamy dzieci i młodzież pod Grotę Matki Bożej przy kościele, skąd rozpocznie się Msza św.”. Coś nowego. Nie było w tą Niedzielę Palmową nawet symptomów wiosny. Zimno, śnieg. Ja chodzę z żoną do kościoła w niedzielę na godzinę 9:30. Często po zakończeniu Mszy św. jest okazja spotkać się z rodziną, co i teraz miało miejsce, ponieważ troje naszych wnuczków przyszło do kościoła na godzinę 11:00. Chcąc ich zobaczyć w świątecznym orszaku z palmami, postanowiłem trochę jeszcze zostać i popatrzeć. Ale też chciałem spojrzeć na tą sytuację z pozycji obserwatora sprzed dwóch tysięcy lat. Nietrudno było się przenieść w czasie, ponieważ sytuacja dotyczyła tego samego wydarzenia.

           
            Bielawscy Izraelici tłumnie idą na niedzielne zgromadzenie do parafialnego kościoła. Prawie każdy ma ze sobą widocznych rozmiarów oliwną gałązkę. Jeszcze jest wcześnie, może będzie siedzące miejsce w świątyni, przynajmniej dla starszych. Część z nich jakby się wahała, czy to na pewno powinno się iść do kościoła, czy może najpierw pod figurę Matki Bożej. Ale jest zimno i pod figurą nic się nie dzieje. Wchodzą do kościoła. Jednak, gdy od groty Matki Bożej słychać donośny głos Apostoła Daniela, choć nieśmiało, to część z nich idzie tam, gdzie powoli gromadzą się zainteresowani mieszkańcy Jerozolimy.
            - Bóg nie umarł – Jezus żyje – skanduje Tłum zachęcany przez Apostoła Daniela.
            - Czy Dziewczynki kochają Jezusa?
            - Czy Chłopcy kochają Jezusa?
            - Czy Rodzice kochają Jezusa?
            - Tak. Kochamy Jezusa! – głośno odpowiadają Izraelici podnosząc z entuzjazmem do góry oliwne gałązki. To przygotowanie do przyjścia Chrystusa. Za chwilę tu będzie. Atmosfera oczekiwania już udziela się wszystkim. Ze świątyni słychać donośny głos Apostoła Stanisława: „- Mieliśmy się zgromadzić przy grocie. Było ogłaszane.” Jakby zaskoczeni tą informacją Izraelici wychodzą pośpiesznie ze świątyni, kierując się tam, gdzie coś się dzieje. Niektórzy są podekscytowani. Prawie biegną. Nadciągający z zewsząd już wiedzą, dokąd mają iść. Ale właściwie gdzie jest ten zapowiadany Chrystus? Czy trzeba Go szukać, czy nadejdzie sam, a jeżeli tak – to z której strony? Ciekawość miesza się z euforią. Po czasie pojawia się w orszaku ksiądz Paweł in persona Christi. Nie jedzie na ośle, choć jak znam księdza Pawła, nie jest wykluczone, że przyszłym roku osioł pojawi się. Podpowiem, że osły są w Henrykowie. Mam oczywiście na myśli zwierzęta. Chrystus już wmieszał się w rozentuzjazmowany Tłum, by za chwilę do Niego przemówić w Ewangelii. Słychać dobrze, ale gorzej z widocznością. Skutecznie Chrystusa zasłaniają nieznane Izraelitom przerośnięte ponad miarę tuje. Trzeba by wdrapać się na sykomorę, ale dookoła tylko wysokie platany. Zresztą nie ma już potrzeby. Przesuwający się nad głowami duży, zielony liść palmy kokosowej, świadczy o tym, że Pan Jezus przemieszcza się do świątyni. Świadczą też o tym odrywające się grupki Żydów, śpieszące do świątyni przed Chrystusem, aby zająć lepsze miejsca, żeby lepiej widzieć.
            Orszak przechodzi koło mnie. Jest krzyż – zapowiedź piątkowych wydarzeń. Jest Chrystus – ucieszony, że tak dużo ludzi uwielbia Go w tą Palmową Niedzielę. Wie też, że jeszcze więcej będzie ich w Wielką Sobotę na święceniu pokarmów. Wtedy w Bielawie wszystkie drogi prowadzą do kościołów. Na tej drodze będą też Ci, którzy tylko ten jeden raz w roku, tylko na te jedyne pół godziny w roku przyjdą do świątyni. Ale Chrystus też wie, że na nocnym czuwaniu z Piątku na Sobotę będzie zaledwie garstka Jego wyznawców. Może spodziewa się, że i w tym roku przyjdzie pomodlić się ten sam pijany chrześcijanin z trzeźwym, skomlącym pieskiem na smyczy. A może nie przyjdzie?
            A potem znów wybuch entuzjazmu w Niedzielę Zmartwychwstania.
            A potem? A potem poczekamy do Bożego Narodzenia. Znów będzie się działo!
                                                                                                
                                                                                                                                                                                                                                                                 Bolesław Stawicki