Rekolekcje Wielkopostne 2013 rok


Nie jest o tym łatwo pisać, bo tak naprawdę, przynajmniej ja, nie potrafię. Nie wszystko da się wyrazić słowami, czasem lepiej przeżyć samemu. Jeżeli miałbym komuś, kto w rekolekcjach nie uczestniczył opowiedzieć o nich, myślę, że nie zrobiłoby to na nim większego wrażenia. Natomiast, gdyby coś zmieniło się w moim życiu, co mogłoby być świadectwem dla drugiego człowieka, wtedy może by w nim coś drgnęło.
            Zawsze, kiedy ostatnio słyszę informację o kolejnych rekolekcjach podchodzę do tego z pewnym zaciekawieniem. Dawniej myślałem – co jakiś ksiądz, czy zakonnik może nam jeszcze innego powiedzieć, niż to co już wiemy; jak się modlić, jak się spowiadać, za dużo nie pić i kochać bliźniego. Ale to było kiedyś. Teraz jestem ciekaw i na rekolekcje oczekuję jak za dziecięcych lat na prezent pod choinkę. Okazuje się, że można mnie czasem zaskoczyć. Nie będę opisywał przeżytych w naszej parafii rekolekcji, ale o niektórych wspomnę.

            Zastanawiałem się, co może nam powiedzieć młody franciszkanin z Wambierzyc w przykrótkawym habicie spod którego widać było dżinsy? A jednak powiedział. I nie tylko powiedział, ale i zaśpiewał. Kiedy przy akompaniamencie gitary zaśpiewał Bracie Wilku z wrażenia mnie zatkało. Słowa i melodia tej piosenki nachodziły mnie potem całymi dniami długo po pożegnaniu sympatycznego brata Franciszka, i pamiętam ją do dziś. Podczas rekolekcji zaśpiewał ją tylko raz i to na początku. Jak ja marzyłem, żeby tę piosenkę usłyszeć jeszcze raz. Chciałem nawet podejść i o to poprosić osobiście, zabrakło jednak odwagi. Wdzięczny za rekolekcje poszedłem na ostatnie, pożegnalne spotkanie. Już się rozstajemy, ale... rekolekcjonista powiedział, że na koniec zaśpiewa jeszcze raz Bracie Wilku, bo o to go poproszono.
            Kiedy usłyszałem w rekolekcyjnych zapowiedziach – ksiądz Ryszard Zdonek – oniemiałem. Jak? Skąd? Jak to mogło się stać, że ksiądz proboszcz odnalazł księdza Zdonka? Kiedy ten ksiądz przyszedł na naszą parafię od razu dał się poznać jako nieprzeciętny kaznodzieja. To była Jego pierwsza parafia. Kiedy wtedy głosił homilie i kazania, przemawiał do całego naszego wnętrza. Kiedy kończył, chciało się podejść i Go wyściskać. Wiedzieliśmy, że odszedł od nas do Strzelina. Planowaliśmy nawet jechać tam, by księdza Zdonka posłuchać, a może udałoby się nawet spotkać. Nie pojechaliśmy. Teraz On przyjeżdża do nas.
            Mówił tym samym, ciepłym głosem wzbudzającym zaufanie. Mówił o sprawach znanych, ale w taki sposób, że nauki te były zdecydowanie za krótkie. Można byłoby słuchać jeszcze długo. Całe rekolekcje były za krótkie.
            Wcześniej jeszcze ksiądz Władysław, który wskazując na nas zgromadzonych powiedział, że nawet w tej chwili, wszyscy możecie iść do Nieba. No bo jeśli nie wy – to kto? Pomyślałem, że chyba księdza poniosło. Przecież tutaj co drugi to grzesznik. Ale ksiądz wiedział, co mówi. To były szczere życzenia do ufnego ukierunkowania się na Boga. Już teraz. W tym momencie.
            Był jeszcze ksiądz z Owiesna. Był ksiądz z Dęblina z panem Andrzejem Wronką, emerytowanym górnikiem i niewidomym od osiemnastego roku życia mężczyzną, dającym przejmujące świadectwo swojej wiary. Był kustosz bazyliki z Barda Śląskiego, znany mi z pieszej pielgrzymki na Jasną Górę, przywożąc do nas największy skarb – figurkę Matki Bożej Strażniczki Wiary. Mieliśmy tę wyjątkową szansę wysłuchać klasycznych wykładów na temat naszej wiary.
            I wreszcie ksiądz Herbut z Piskorzowa, którego widziałem po raz pierwszy w zeszłym roku. To jeden z tych właśnie rekolekcjonistów, których nie da się zapomnieć. Jego prostota i oddanie w służbie głoszenia Bożego Słowa podczas ćwiczeń rekolekcyjnych mnie zawstydza. Przypomina mi świętego Jana Viane`a.
            Co tych wszystkich kapłanów łączy? Ja w wyraźny sposób dostrzegam Ich determinację w wyrwaniu nas dla Pana Boga. Wyobrażam sobie, że są zdolni nawet każdego indywidualnie „chwycić za uszy” i w trosce o niego samego postawić go na właściwym miejscu, nawet wbrew jego woli.
            Kiedy dowiedziałem się, że i w tym roku spotka się z nami ksiądz Herbut, ucieszyłem się. Ale czekały nas jeszcze inne doświadczenia związane z panem Lechem Dokowiczem. To trudno wytłumaczyć, żeby trzy, czy cztery godziny wytrzymać w bardzo zimnym kościele i wychodzić z przeświadczeniem, że było za krótko. Nie będę opisywał doświadczeń związanych z obecnością wśród nas pana Dokowicza, bo jak wspomniałem na początku, nie potrafię. Do napisania tego artykułu skłoniło mnie jedno stwierdzenie pana Dokowicza.
            „Po tych rekolekcjach musicie jasno określić swoje miejsce w Kościele Katolickim”.
            To jest naglące wezwanie do działania. Dla każdego. Co ja, na dzień dzisiejszy mogę zrobić? Pomyślałem o tym, jak to w zeszłym roku zaproponowałem od siebie oddanie naszej strony internetowej w „dobre ręce”. Nikt przez te kilka miesięcy się nie zgłosił do prowadzenia strony, ani inni do współpracy. Może to właśnie jest dla mnie zadanie, żeby jeszcze trochę pociągnąć tę stronę, zachęcić do działania innych i wtedy dopiero przekazać ją w „lepsze ręce”? Stąd te ostatnie artykuły, które może wszyscy czytający przyjęli ze zrozumiałym zdziwieniem.
                                                                                     Bolesław Stawicki