Nie jest o tym łatwo pisać, bo
tak naprawdę, przynajmniej ja, nie potrafię. Nie wszystko da się wyrazić
słowami, czasem lepiej przeżyć samemu. Jeżeli miałbym komuś, kto w rekolekcjach
nie uczestniczył opowiedzieć o nich, myślę, że nie zrobiłoby to na nim
większego wrażenia. Natomiast, gdyby coś zmieniło się w moim życiu, co mogłoby
być świadectwem dla drugiego człowieka, wtedy może by w nim coś drgnęło.
Zawsze,
kiedy ostatnio słyszę informację o kolejnych rekolekcjach podchodzę do tego z
pewnym zaciekawieniem. Dawniej myślałem – co jakiś ksiądz, czy zakonnik może
nam jeszcze innego powiedzieć, niż to co już wiemy; jak się modlić, jak się
spowiadać, za dużo nie pić i kochać bliźniego. Ale to było kiedyś. Teraz jestem
ciekaw i na rekolekcje oczekuję jak za dziecięcych lat na prezent pod choinkę.
Okazuje się, że można mnie czasem zaskoczyć. Nie będę opisywał przeżytych w
naszej parafii rekolekcji, ale o niektórych wspomnę.
Zastanawiałem
się, co może nam powiedzieć młody franciszkanin z Wambierzyc w przykrótkawym habicie
spod którego widać było dżinsy? A jednak powiedział. I nie tylko powiedział,
ale i zaśpiewał. Kiedy przy akompaniamencie gitary zaśpiewał Bracie Wilku z wrażenia mnie zatkało.
Słowa i melodia tej piosenki nachodziły mnie potem całymi dniami długo po
pożegnaniu sympatycznego brata Franciszka, i pamiętam ją do dziś. Podczas
rekolekcji zaśpiewał ją tylko raz i to na początku. Jak ja marzyłem, żeby tę
piosenkę usłyszeć jeszcze raz. Chciałem nawet podejść i o to poprosić
osobiście, zabrakło jednak odwagi. Wdzięczny za rekolekcje poszedłem na
ostatnie, pożegnalne spotkanie. Już się rozstajemy, ale... rekolekcjonista
powiedział, że na koniec zaśpiewa jeszcze raz Bracie Wilku, bo o to go poproszono.
Kiedy
usłyszałem w rekolekcyjnych zapowiedziach – ksiądz Ryszard Zdonek – oniemiałem.
Jak? Skąd? Jak to mogło się stać, że ksiądz proboszcz odnalazł księdza Zdonka?
Kiedy ten ksiądz przyszedł na naszą parafię od razu dał się poznać jako nieprzeciętny
kaznodzieja. To była Jego pierwsza parafia. Kiedy wtedy głosił homilie i
kazania, przemawiał do całego naszego wnętrza. Kiedy kończył, chciało się
podejść i Go wyściskać. Wiedzieliśmy, że odszedł od nas do Strzelina.
Planowaliśmy nawet jechać tam, by księdza Zdonka posłuchać, a może udałoby się
nawet spotkać. Nie pojechaliśmy. Teraz On przyjeżdża do nas.
Mówił
tym samym, ciepłym głosem wzbudzającym zaufanie. Mówił o sprawach znanych, ale
w taki sposób, że nauki te były zdecydowanie za krótkie. Można byłoby słuchać
jeszcze długo. Całe rekolekcje były za krótkie.
Wcześniej
jeszcze ksiądz Władysław, który wskazując na nas zgromadzonych powiedział, że
nawet w tej chwili, wszyscy możecie iść do Nieba. No bo jeśli nie wy – to kto?
Pomyślałem, że chyba księdza poniosło. Przecież tutaj co drugi to grzesznik. Ale
ksiądz wiedział, co mówi. To były szczere życzenia do ufnego ukierunkowania się
na Boga. Już teraz. W tym momencie.
Był
jeszcze ksiądz z Owiesna. Był ksiądz z Dęblina z panem Andrzejem Wronką, emerytowanym
górnikiem i niewidomym od osiemnastego roku życia mężczyzną, dającym
przejmujące świadectwo swojej wiary. Był kustosz bazyliki z Barda Śląskiego,
znany mi z pieszej pielgrzymki na Jasną Górę, przywożąc do nas największy skarb
– figurkę Matki Bożej Strażniczki Wiary. Mieliśmy tę wyjątkową szansę wysłuchać
klasycznych wykładów na temat naszej wiary.
I
wreszcie ksiądz Herbut z Piskorzowa, którego widziałem po raz pierwszy w
zeszłym roku. To jeden z tych właśnie rekolekcjonistów, których nie da się zapomnieć.
Jego prostota i oddanie w służbie głoszenia Bożego Słowa podczas ćwiczeń
rekolekcyjnych mnie zawstydza. Przypomina mi świętego Jana Viane`a.
Co
tych wszystkich kapłanów łączy? Ja w wyraźny sposób dostrzegam Ich determinację
w wyrwaniu nas dla Pana Boga. Wyobrażam sobie, że są zdolni nawet każdego
indywidualnie „chwycić za uszy” i w trosce o niego samego postawić go na
właściwym miejscu, nawet wbrew jego woli.
Kiedy
dowiedziałem się, że i w tym roku spotka się z nami ksiądz Herbut, ucieszyłem
się. Ale czekały nas jeszcze inne doświadczenia związane z panem Lechem
Dokowiczem. To trudno wytłumaczyć, żeby trzy, czy cztery godziny wytrzymać w
bardzo zimnym kościele i wychodzić z przeświadczeniem, że było za krótko. Nie
będę opisywał doświadczeń związanych z obecnością wśród nas pana Dokowicza, bo
jak wspomniałem na początku, nie potrafię. Do napisania tego artykułu skłoniło
mnie jedno stwierdzenie pana Dokowicza.
„Po
tych rekolekcjach musicie jasno określić swoje miejsce w Kościele Katolickim”.
To
jest naglące wezwanie do działania. Dla każdego. Co ja, na dzień dzisiejszy
mogę zrobić? Pomyślałem o tym, jak to w zeszłym roku zaproponowałem od siebie
oddanie naszej strony internetowej w „dobre ręce”. Nikt przez te kilka miesięcy
się nie zgłosił do prowadzenia strony, ani inni do współpracy. Może to właśnie
jest dla mnie zadanie, żeby jeszcze trochę pociągnąć tę stronę, zachęcić do
działania innych i wtedy dopiero przekazać ją w „lepsze ręce”? Stąd te ostatnie
artykuły, które może wszyscy czytający przyjęli ze zrozumiałym zdziwieniem.
Bolesław Stawicki