Rozkręcają się nasze sobotnie,
rowerowe spotkania. Dzisiaj, 27 kwietnia 2013 roku, na start przy naszym kościele
o godzinie 9:00 zgłosiło się już czterech żądnych wrażeń kolarzy. Byłem ja,
Józek, Jurek i Zbyszek, który aby być z nami zrezygnował nawet z zasłużonego
odpoczynku po nocnej zmianie. Zaproponowano Zagórze Śląskie i tam właśnie
pojechaliśmy. Każdy z nas był tam już wielokrotnie, ale jednak coś w to
malownicze miejsce ciągnie. Nie mniej ważne od celu wycieczki jest spotkanie;
możliwość spontanicznej rozmowy, przekazanie swoich spostrzeżeń, planów,
osiągnięć, oraz opinii – powiedzmy – na tematy różne.
Jechaliśmy sobie dwójkami
spacerowym tempem, kierując się przez Pieszyce i Rozciszów w kierunku Przełęczy
Walimskiej, by na pewnym odcinku skręcić na prawo na Glinno i Michałkową. Z
ulgą przyjmuję oczywistą oczywistość, że będziemy jechać z górki. Mam w pamięci
ten podjazd, który życzę każdemu. To koniecznie trzeba przejechać, żeby móc
powiedzieć, że jechało się pod górkę. My jedziemy z górki aż do samego
zbiornika Jeziora Lubachowskiego. I tu pierwsza niespodzianka. Kolega Zbyszek
zaprowadził nas do źródła wody. To już trzecie źródło, jakie „odkryłem” dzięki
obecności w naszej Parafialnej Grupie Rowerowej ”Wiraż”. Jacyś starsi państwo
tankowało właśnie kilkanaście pięciolitrowych butli na własne potrzeby. Woda
przebadana i podobno ma właściwości antybakteryjne przez to, że zawiera jony
srebra. Kiedy odjechali, dyskretnie na dalszym odcinku rowu, do którego
spływała ta cenna woda, sprawdziłem, czy czasami na brzegach nie osadziły się
jakieś srebrne monety, ale niestety żadnych denarów nie było.
Pod
drzewami przeczekaliśmy lekki, wiosenny deszcz, do którego nie mieliśmy
pretensji tym bardziej, że był zapowiadany. Co prawda na popołudnie, ale i
synoptycy mają prawo się pomylić i do sądu za to nie będę ich podawał. Na pewno
nie zrobili tego z premedytacją po to, żeby nas oszukać.
W
czasie tej krótkiej przerwy zjedliśmy kanapki i bułki, które przezornie
zabraliśmy ze sobą z domu.
Bez
przeszkód dojechaliśmy do tamy, obserwując brzeg jeziora w poszukiwaniu
wędkarzy. Interesowało to raczej mnie i kolegę Jurka, gdyż to my jesteśmy
zapalonymi wędkarzami. Ciekawe, jakie tutaj są ryby? Już wkrótce mieliśmy
okazję to sprawdzić. Na końcu tamy dały się podziwiać dwa duże karpie,
majestatycznie pojawiając się na powierzchni tafli jeziora. Mogły mieć nawet po
cztery kilogramy uwzględniając wysokość, z której je obserwowaliśmy. Nie
mieliśmy dla nich nic do jedzenia, bo wcześniej spałaszowaliśmy swoje zapasy, o
czym już wspomniałem. Zastanawialiśmy się, jak je sprowokować, żeby pokazały
się przez dłuższy czas. Może jakoś zawołać? Zawsze można pofantazjować.
Mi
jednak nie chciało się fantazjować, gdy przypomniałem sobie dramatyczne chwile,
jakie przeżyłem wczoraj po południu na naszym bielawskim zbiorniku „Sudety”.
Gdzie moje karpie, za które zapłaciłem, a na naszym zbiorniku już ich nie
złowię?
Pojechałem
rowerem na ryby na zbiornik jadąc „dołem” od Asnyka. Wjazd na wyspę, na której
mam „swoje” miejsce był zagrodzony, a dwóch pracowników wyciągało deski z
pomostu. Pomyślałem, że może są spróchniałe i przed 1 maja, niektóre
wymieniają. Zdziwiły mnie jednak powyciągane kostki bruku z dojścia do pomostu.
Postałem dłuższą chwilę, żeby zastanowić się, co dalej robić. Postanowiłem
pojechać na schody od działek, które to miejsce było moim ulubionym przez długi
czas wiele lat temu. Ale za portiernią natrafiłem na barykadę z ziemi, płyt
betonowych i metalowych elementów. Zapora nie do przejścia. Jeszcze nie
rozumiałem, o co chodzi. Pojechałem na Wysoką, planując dojechać do zbiornika
od strony działek, gdzie przy dopływie jest ścieżka. Na końcu ścieżki też
barykada. Nie tylko ja byłem zdziwiony, ale i inni ludzie, którzy chcieli tamtędy
przejść. Postanowiłem wjechać od strony Kasztanowej, ale obydwa wejścia były
zablokowane. Już zdążył mnie jeden pan poinformować, że ochroniarze przeganiają
z jeziora. Już to przerabialiśmy kilka lat temu. Pozostało mi jechać Lotniczą i
tam próbować dojść na schody. Zrozumiałem wreszcie, o co chodzi. Szlaban z
napisem „Teren prywatny – wstęp wzbroniony” wszystko wyjaśnił. Objechałem
jezioro i rozłożyłem się ze sprzętem „od strony Pieszyc”, gdzie było już kilku
wędkarzy. Nie podobało mi się łowienie w tym miejscu, ale trudno. Zanęciłem i
zarzuciłem wędki. Brały płotki i po krótkim czasie miałem ich już kilka. Po
wszystkich stanowiskach wędkarskich chodził ochroniarz i coś tłumaczył
wędkarzom. Doszedł i do mnie, i polecił „zwijać się”, bo tu już nie wolno
łowić, bo to teren prywatny. Odpowiedziałem, że zbiornik jest w wykazie wód
PZW, a ja mam zezwolenie do wędkowania na tym akwenie. Nie dyskutował, i
jeszcze raz powtórzył polecenie. Poszedł dalej z tym samym przesłaniem, ale
nikt z wody nie schodził. Na wale, przy pomocy agregatu wycinano metalowe słupy
po dawno nieczynnych lampach. Spychaczem zasypywano dojście do zbiornika od
strony Asnyka.
Łowiłem
dalej, będąc jednak przekonanym, że to jednak koniec. Kolega wędkarz z prawej
strony, był w telefonicznym kontakcie z członkiem zarządu naszego bielawskiego
koła PZW. Nie udało się dojść do porozumienia z właścicielem zbiornika. Trzeba
opuścić łowisko. Wściekły wyciągnąłem odległościówkę i zacząłem ją składać. Tym
razem podeszło ich dwóch. Nie zareagowałem na grzeczne, z uśmiechem „dzień
dobry”. Żeby wydostać się z okrążenia, musiałem przechodzić przez rów.
Wszystkie dojścia do zbiornika zasypane. Schody również. Zbiornika już nie ma.
Po
przyjeździe do domu przypomniałem sobie zapisane słowa naszego burmistrza przed
drugą turą wyborów na burmistrza Bielawy w 2010 roku, a wśród nich:
Najważniejsze zadania jakie stawiam przed sobą i całym zespołem to:
- przejmiemy dla miasta Zbiornik Sudety.
I zapewnienie: W nowej kadencji też państwa nie zawiodę.
I dalej: Zdecydowałem się na udział w tych wyborach samorządowych na stanowisko
burmistrza Bielawy na kolejną kadencję, by móc dokończyć rozpoczęte zadania...
Już
siedem lat burmistrz „walczy” o bielawski zbiornik dla Bielawy, a ile jeszcze
potrzeba mu kadencji, żeby przejąć Zbiornik Sudety dla miasta, z tym samym, czy
nowym zespołem?
Kiełbasa
wyborcza już dawno zjedzona. Pozostał w ustach jej oszukańczy smak.
To piękne, gdy człowiek jest dumny ze swojego miasta,
Lecz jeszcze piękniej, gdy miasto może być z niego dumne.
Abraham Lincoln
To
też słowa ze wspomnianej ulotki, zamieszczone jako motto przed wyborami.
Ja
nie jestem dumny ze swojego burmistrza, żeby było jasne, z burmistrza Ryszarda
Dźwiniela. Nie wypowiadam się za pozostałych wędkarzy i tych, którzy będą w tym
roku chcieli skorzystać ze strzeżonej plaży na byłym Zbiorniku Sudety, oraz za
tych, którzy chcieliby na zbiorniku odpoczywać; na brzegu i na wodzie.
Abraham
Lincoln ma niejeden pomnik. Myślę, odczytując słowa powyższego motta, że i
naszemu burmistrzowi jakiś pomnik się należy. Tyle kadencji i tyle trudu
wniesionego w rozwój Bielawy – modelowego miasta ekologicznego. Nie potrzebna
jest nawet do tego Rada, gdyby zastosować w tym przypadku słowa Ludwika XIV –
„Państwo to ja”.
A
propos Rady. Jeden z kandydatów na radnego w ostatniej kadencji miał takie
hasło: „Damy radę”. Nie daliście rady, Panie Radny „Elek”. Daliście radę wejść
do Rady.
I
nie pisałbym o tej bulwersującej całą Bielawę i okolice sprawie, gdyby
burmistrz, kandydat na burmistrza na kolejną kadencję napisał: „Zrobimy
wszystko, aby przejąć dla miasta Zbiornik Sudety.”
I
gdzie ja teraz mam łowić ryby?
Karpie
na Jeziorze Lubachowskim odpłynęły. I my odjeżdżamy w kierunku Bystrzycy. Jest
trochę zimno. W Bystrzycy kolega Jurek kieruje nas w sobie tylko znane miejsce,
gdzie można kupić prawdziwy miód. Gospodarze rozkładają jednak bezradnie ręce –
miodu nie ma. Nie wiem, jakich argumentów kolega Jurek użył, ale jeden słoik
miodu jednak się znalazł. Podobno ostatni. Potem, jak każdy zapewne wie,
Bojanice, Lutomia, Piskorzów i Pieszyce przed Bielawą. Wyjeżdżaliśmy sprzed
kościoła i pod kościół wróciliśmy. Była jeszcze okazja porozmawiać z księdzem
Pawłem, który specjalnie do nas wyszedł. Po kilkunastu minutach rozstajemy się,
udając się do naszych domów.
Do
zobaczenia w następną sobotę.
Bolesław
Stawicki.