Benedykt Józef Labre
urodził się w roku 1748 w Amettes w północnej Francji. Był on najstarszym
spomiędzy piętnaściorga dzieci majętnych i pobożnych małżonków Jana Labre i
jego żony Małgorzaty z domu Grandsire. Ponieważ mały Benedykt posiadał
niezwykłe zdolności, przeto zajął się jego wychowaniem wuj jego, pleban w
Erinie, który go kształcił w potrzebnych wiadomościach i religii. Doszedłszy
lat 16, stracił młody Józef ochotę do dalszych studiów. Nie pomagały ani
napomnienia, ani prośby. - Benedykt jedno tylko miał życzenie, tj. poświęcić
się w klasztorze Bogu i modlitwie.
Trzy razy prosił
trapistów o przyjęcie, ale nie przychylono się do jego żądania, gdyż był zbyt
młody i słabowity, wstąpił przeto do nowicjatu Kartuzów, ale i u nich nie
zagrzał miejsca z powodu choroby. Widząc, że jego zamiar do klasztoru nie
zgadza się z wolą Boską, odbył pielgrzymkę do Loretto, do grobu świętego
Franciszka, a później do Rzymu, po czym postanowił zwiedzić wszystkie miejsca
słynące z cudów.
Podróże odbywał pieszo, w
lichej odzieży, zawsze samotnie, pogrążony w rozpamiętywaniach i modlitwie;
sypiał zwykle na gołej ziemi. Jałmużny, jakie otrzymywał (chociaż nigdy nie
żebrał), przyjmował wdzięcznie, datki pośledniejsze zatrzymywał dla siebie, a
lepsze dawał biednym. Nadprzyrodzonymi darami przez Boga uposażony, wszędzie,
gdzie się tylko pojawił, czynił wiele dobrego. Tu pocieszał strapionych, ówdzie
leczył chorych, indziej udzielał rad zbawiennych, albo dla dobroczyńców
wypraszał u Boga szczególna łaskę.
Od roku 1770 do 1776
zwiedził wszystkie świętością słynące miejsca we Włoszech, Niemczech, Francji,
Hiszpanii i Szwajcarii, a potem na dobre osiadł w Rzymie, czyniąc tylko
rokrocznie wycieczkę do Loretto. W Rzymie mieszkał przez lat kilka w ruinach
Koloseum, rzymskiego amfiteatru, dopóki konieczność nie zmusiła go do szukania
przytułku w szpitalu. Życie jego było dla wszystkich, którzy go znali, wzorem
żywej wiary, dziecięcej ufności w Bogu, najczystszej miłości bliźniego,
najpokorniejszego posłuszeństwa, zupełnego ubóstwa, zaparcia się i niepokalanej
czystości. Podziwiano zwłaszcza jego nabożeństwo do sakramentu Ołtarza św. W
kościołach, które zwiedzał podczas swych pielgrzymek, widywano go od brzasku
rannego aż do wieczora, niekiedy nawet późno w noc klęczącego przed wielkim
ołtarzem.
W Rzymie pomimo mnóstwa
kościołów nie pominął prawie ani jednego czterdziestogodzinnego nabożeństwa i
spędzał na klęczkach 6 do 8 godzin dziennie. Pobożna jego postawa i zachowanie
budowało obecnych: oczy jego ciągle wpatrzone były w Hostię Przenajświętszą, a
na wybladłej i wyschłej twarzy jego wykwitał rumieniec uniesienia i radości.
Podczas procesu kanonizacyjnego wielu świadków zeznawało, że widzieli w nim
więcej podobieństwa do zachwyconego anioła, aniżeli do modlącego się człowieka.
W czasie tych długotrwałych
i kornych modłów tak hamował gorącość serca, że nigdy nie zwracał na siebie
uwagi głośną rozmową z Jezusem, rzewnym płaczem, westchnieniami, całowaniem
posadzki, lub innymi oznakami wewnętrznego wzruszenia. Wtedy tylko, gdy nie
miał świadków, dawał folgę rozczuleniu serca, a kilku duchownych, którzy go
podpatrzyli, zeznało, że szczerość jego nabożeństwa uczyniła na nich wielkie
wrażenie i była dla nich jakby żywym wyrzutem ich własnej oziębłości. W
ostatnich dwu latach mimo największych wysileń nie mógł już wskutek choroby i
osłabienia spędzać tylu godzin przed Najświętszym Sakramentem, ale wskutek
cudownego zrządzenia Boga widziano go w tym czasie w kościele klęczącego,
chociaż leżał w szpitalu bezwładny na łożu boleści. Cudowne to zjawisko stwierdziło
wielu naocznych świadków przysięgą.
W Wielki Tydzień roku
1783 przyjął po raz ostatni Komunię świętą w kościele św. Ignacego, z budującą
pobożnością powlókł się jeszcze do kościoła Matki Boskiejdei monti, do której miał osobliwsze nabożeństwo,
i zemdlał. Zaniesiono go do sąsiedniego domu, gdzie mu pewien kapłan dał
ostatnie namaszczenie Olejem św. Przy słowach: "Święta Maryjo, módl się za
niego!" przeniosła się dusza jego do lepszego świata. Wieść, iż "Święty umarł", rozeszła się po całym mieście lotem
błyskawicy. Natłok ludu cisnącego się do jego grobu był tak niesłychany, że
przy jego zwłokach, złożonych w kościele Najświętszej Maryi Panny dei monti, straż
wojskowa przez dwa miesiące musiała przestrzegać porządku. Liczne cuda, a
mianowicie nawrócenia zatwardziałych grzeszników, spowodowały w końcu najwyższe
władze duchowne do zajęcia się sprawą jego kanonizacji.
Benedykta Józefa Labre
Kanonizował Leon XIII w 1881 roku, po prawie wieku spontanicznego kultu tego
„Bożego włóczęgi”.
Nauka moralna
Święty Benedykt Józef
Labre przystępował w każdym tygodniu dwa do trzech razy do Komunii św.,
stosując się jak najpunktualniej w tym względzie do wskazówek i rozkazów swego
spowiednika. Sposobił się zaś do tego świętego aktu tą metodą:
1) Nasamprzód oczyszczał w
sakramencie pokuty św. swoje sumienie z wszelkiej zmazy grzechu, wzbudzał w
sobie szczery żal i pragnienie coraz większej doskonałości. Potem klękał przed Najświętszym
Sakramentem i wyobrażał
sobie, że jest jednym z owych dziesięciu trędowatych, których Pan Jezus
wyleczył, i dziękował obecnemu w św. Hostii Zbawicielowi za pełne miłości
ustanowienie sakramentu pokuty, za odebraną z ust spowiednika naukę i
udzielenie rozgrzeszenia. Ponowiwszy obietnicę poprawy, przyrzekał uroczyście
wytrwać w powziętym zamiarze. Nie chodził zwykle do Komunii w dzień odprawionej
spowiedzi, lecz dopiero nazajutrz, a czynił to dlatego, aby się tym lepiej
przygotować do tego świętego aktu. W wigilię dnia Komunii św. starał się ożywić
w swym sercu pokorę i
tęsknotę do Boga. Zważmy
przeto, w jaki sposób powinniśmy się przygotowywać do godnego przyjęcia
miłosiernego Zbawiciela, przed którego sądem rychlej czy później staniemy,
który się do nas zniża, aby być naszym przyjacielem, lekarzem, pocieszycielem,
szafarzem łask obfitych, a nawet posileniem naszym.
2) Gdy go spowiednik pytał, w jaki sposób Bogu
dziękuje po Komunii za doznaną łaskę, tak mu odpowiedział: "Nasamprzód
ożywiam w sobie wiarę w rzeczywistą, osobistą obecność Jezusa w udzielonym mi
chlebie żywota wiecznego i wielbię Go z pokorą i czcią, na jaką tylko zdobyć
się zdołam. Potem błagam aniołów św. i Najświętszą Pannę, ażeby mi pomogli w
tym akcie czci i uwielbienia. Następnie porównuję dostojność i majestat
Boskiego gościa ze swoją nędzą, nicością i grzesznością i nie mogę wyjść z
podziwienia, jak Pan wszechpotężny mógł się do mnie zniżyć i tak dalece mnie
umiłować. - Dalej ofiaruję Mu za przyczyną Najświętszej Maryi Panny, apostołów
i wszystkich Świętych duszę, serce, wszystkie siły, jako też dobre
przedsięwzięcia swoje. Wreszcie błagam Go o łaskę dla siebie i całego Kościoła
wojującego i cierpiącego, mówiąc: "Jezu, pozwól mi umrzeć dla siebie, a
żyć w Tobie. Cokolwiek mnie spotka, to od Ciebie przyjmę. Walczyć będę z sobą, a
pójdę za Tobą. Ucieknę od siebie, aby się schronić pod skrzydła Twoje. Obym
tylko okazał się godnym Twej opieki! Spraw
łaskawie, abym sobie nie wierzył, a Tobie zaufał; abym się bał Ciebie i należał
do Twych wybrańców. Niechaj w niczym nie znajduję upodobania, jak tylko w
Tobie, niechaj oko Twe święte rozpali w mym sercu miłość ku Tobie. Wołaj na
mnie, abym Ciebie oglądał, Ciebie posiadł na wieki wieków".