Majowe 2013


               Jak co roku w miesiącu maju spotykamy się codziennie wieczorem pod figurą Matki Bożej na nabożeństwie majowym. Ta forma uczczenia Matki Bożej powstała spontanicznie wiele lat temu z inicjatywy wiernych, którzy wzorem śpiewania litanii Loretańskiej przy wiejskich kapliczkach zapragnęli, by i w Bielawie wyrażać wdzięczność Matce Bożej właśnie na dworze, przy jej figurze. Śpiewano maryjne pieśni, zaczynając od „O Maryjo witam cię...”, wśród których nie mogło nigdy zabraknąć „ Chwalcie łąki umajone...”. Tych pieśni było dużo, nim zaczynano litanię. Zawsze z przodu znalazła się grupa pobożnych kobiet, która te pieśni intonowała. Na zakończenie „ O Maryjo żegnam cię...” i później dopiero pojawił się szlagier „Już się rozchodzimy, o Maryjo...”.
               Dopiero od niedawna to „majowe” przy figurze jest z obecnością księży, którzy dodatkowo wprowadzili modlitwy, czytania, Apel Jasnogórski i błogosławieństwo, a czasem również anegdoty.
            Być może te spontaniczne spotkania wiernych są pokłosiem działalności w naszej parafii w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, dobrze znanego nam księdza Mariana Kopko. Pamiętam spotkania majowe pod kapliczką na ulicy Wolności przy starej plebani. Była to modlitwa w publicznym miejscu poza terenem kościoła, ale również manifestacja przynależności do Kościoła Katolickiego. Była to również manifestacja sprzeciwu, wobec ówczesnej rzeczywistości politycznej, bo nie przypuszczam, żeby ksiądz Kopko miał zezwolenie od władz miejskich na zorganizowanie zgromadzenia. Ksiądz Kopko przynosił na te spotkania akordeon i śpiewaliśmy przy jego akompaniamencie. Było coś niesamowitego w tym, że z czasem pojawiały się i inne instrumenty, które ze sobą przynoszono na te spotkania. Dało się słyszeć wspomagające tony skrzypiec, czy gitary. Zawsze bałem się w jakimś stopniu, że za chwilę podjedzie milicyjna „suka”, a wyskakujący z niej milicjanci pałami będą nas rozganiać jako nielegalne zgromadzenie. Jednak stanowcza i bohaterska postawa księdza Mariana, sprawiała, że mogliśmy czuć się bezpieczni. Takie to były czasy. Im bardziej zabraniano, tym bardziej chcieliśmy być aktywni.
         Jednak do napisania tego krótkiego artykułu nie skłoniły mnie wspomnienia, ale obecność na sobotnim „majowym” pod figurą zaproszonego męskiego zespołu z Pieszyc z liderem akompaniującym na klasycznej gitarze - panem Markiem. Od wielu już lat ci dorośli mężczyźni spontanicznie śpiewają na chwałę Pana Boga i Matki Najświętszej. Wielu w całej okolicy są już znani, ale ja po raz pierwszy spotkałem się z nimi na Mszy św. dla mężczyzn 30 kwietnia 2012 roku. Właśnie wchodziłem do kościoła, gdy usłyszałem gitarę i śpiew w wykonaniu męskich głosów. Trochę mnie to zaskoczyło, ale po wejściu do kościoła wszystko się wyjaśniło. W mężczyźnie grającym na gitarze rozpoznałem pana Marka z Pieszyc, znanego mi jeszcze z bieltexowskich czasów. Znamy się, choć rozmawialiśmy ze sobą może tylko kilka razy w życiu. Ostatni raz widzieliśmy się dawno temu na Wielkiej Sowie, gdzie przyszedł z grupą ze swojego parafialnego kościoła.
             Wiedziałem, że jest zaangażowany w kościele w Pieszycach, ale że gra na gitarze i śpiewa, to nie wiedziałem. Wraz z nim było jeszcze dwóch panów. Oazowo-młodzieżowy repertuar w wykonaniu takiego tercetu wyglądał, określając delikatnie – zaskakująco. Było jednak coś rozbrajającego w tym śpiewie dorosłych mężczyzn, którzy z takim zaangażowaniem śpiewali na Mszy św. na chwałę Bożą.
            W sobotę 25 maja, znów mieliśmy okazję śpiewać maryjne pieśni z tym zespołem. W ich śpiewie, znanych nam przecież pieśni i piosenek religijnych, jest coś nadzwyczajnego. Ze swoim liderem występują jak Boży bardowie, którzy nie potrzebują splendoru i oklasków. Oni autentycznie śpiewają na chwałę Bożą. Słuchanie ich sprawia radość i mobilizuje do większego zaangażowania w sprawy religijne.
            Pan Marek – lider zespołu – ma charakterystyczny, przyjazny głos. Jego gra na gitarze świetnie koresponduje ze śpiewem. Potrafię to ocenić, bo się na tym trochę znam. Wspomagający go w śpiewie mężczyźni (jak do tej pory słyszałem tylko tercety) doskonale dopasowują się do lidera. Widać wieloletnią współpracę w zespole.
            Nie wiem, czy zespół ten ma w swoim bogatym repertuarze jakieś swoje piosenki. Jeśli nie, to najwyższy czas, żeby specjalnie dla nich coś stworzyć. Uważam również, że „dorośli” już do tego, aby nagrać swoja płytę, na chwałę Pana Boga i nam – ku pokrzepieniu serc. Życzę im jak najlepiej.
            Po skończonym oficjalnie „majowym”, nasi goście, dla tych co zostali i dla tych co wrócili, jeszcze z potrzeby serca śpiewali. Mam nadzieję jeszcze ich usłyszeć, co uczynię z wielką radością.
            Ci panowie nie tylko potrafią zaskoczyć swoim śpiewem, ale i skromnością postawy. Kiedy już naprawdę był koniec spotkania wsiedli na rowery i odjechali do swoich Pieszyc.
            Przypominam sobie jeszcze jednego Marka grającego na gitarze ze śpiewającą młodzieżą w naszym kościele, a potem w Dzierżoniowie. To młody równie zaangażowany mężczyzna. Miał też w sobie coś z barda. Ostatni raz widziałem go, wiele lat temu, grającego na gitarze i śpiewającego z koleżanką w przedsionku kościoła p.w. Maryi Matki Kościoła w Dzierżoniowie. Widać było, że śpiewają z potrzeby serca. Byli jakby nieobecni, zanurzeni w Bożej Chwale wypływającej z melodii i słów religijnych piosenek. 
            Wiem, że w oprawie liturgicznej w Kościele Katolickim dopuszcza się tylko jeden instrument - organy. Podobno nawet regulują tę kwestię odpowiednie kanony. Ale trudno jakoś mi sobie wyobrazić, żeby np. na pielgrzymkę pieszą, na przykład na Jasną Górę, zabrać organy. Tam najlepiej sprawdza się gitara.
            Panie Marku. A może na pielgrzymkę? Chociaż z Pieszyc do Zwróconej. A potem koncert w kościele w Zwróconej. Może się spotkamy! O transport do Pieszyc proszę się nie martwić. Załatwimy.

                                                                        
                                                                                                        Bolesław Stawicki