Jak
co roku w miesiącu maju spotykamy się codziennie wieczorem pod figurą Matki
Bożej na nabożeństwie majowym. Ta forma uczczenia Matki Bożej powstała
spontanicznie wiele lat temu z inicjatywy wiernych, którzy wzorem śpiewania
litanii Loretańskiej przy wiejskich kapliczkach zapragnęli, by i w Bielawie
wyrażać wdzięczność Matce Bożej właśnie na dworze, przy jej figurze. Śpiewano maryjne
pieśni, zaczynając od „O Maryjo witam cię...”, wśród których nie mogło nigdy
zabraknąć „ Chwalcie łąki umajone...”. Tych pieśni było dużo, nim zaczynano
litanię. Zawsze z przodu znalazła się grupa pobożnych kobiet, która te pieśni
intonowała. Na zakończenie „ O Maryjo żegnam cię...” i później dopiero pojawił
się szlagier „Już się rozchodzimy, o Maryjo...”.
Dopiero
od niedawna to „majowe” przy figurze jest z obecnością księży, którzy dodatkowo
wprowadzili modlitwy, czytania, Apel Jasnogórski i błogosławieństwo, a czasem
również anegdoty.
Być
może te spontaniczne spotkania wiernych są pokłosiem działalności w naszej
parafii w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, dobrze znanego nam księdza
Mariana Kopko. Pamiętam spotkania majowe pod kapliczką na ulicy Wolności przy
starej plebani. Była to modlitwa w publicznym miejscu poza terenem kościoła,
ale również manifestacja przynależności do Kościoła Katolickiego. Była to
również manifestacja sprzeciwu, wobec ówczesnej rzeczywistości politycznej, bo
nie przypuszczam, żeby ksiądz Kopko miał zezwolenie od władz miejskich na
zorganizowanie zgromadzenia. Ksiądz Kopko przynosił na te spotkania akordeon i
śpiewaliśmy przy jego akompaniamencie. Było coś niesamowitego w tym, że z
czasem pojawiały się i inne instrumenty, które ze sobą przynoszono na te
spotkania. Dało się słyszeć wspomagające tony skrzypiec, czy gitary. Zawsze
bałem się w jakimś stopniu, że za chwilę podjedzie milicyjna „suka”, a
wyskakujący z niej milicjanci pałami będą nas rozganiać jako nielegalne
zgromadzenie. Jednak stanowcza i bohaterska postawa księdza Mariana, sprawiała,
że mogliśmy czuć się bezpieczni. Takie to były czasy. Im bardziej zabraniano,
tym bardziej chcieliśmy być aktywni.
Jednak
do napisania tego krótkiego artykułu nie skłoniły mnie wspomnienia, ale
obecność na sobotnim „majowym” pod figurą zaproszonego męskiego zespołu z
Pieszyc z liderem akompaniującym na klasycznej gitarze - panem Markiem. Od
wielu już lat ci dorośli mężczyźni spontanicznie śpiewają na chwałę Pana Boga i
Matki Najświętszej. Wielu w całej okolicy są już znani, ale ja po raz pierwszy
spotkałem się z nimi na Mszy św. dla mężczyzn 30 kwietnia 2012 roku. Właśnie
wchodziłem do kościoła, gdy usłyszałem gitarę i śpiew w wykonaniu męskich
głosów. Trochę mnie to zaskoczyło, ale po wejściu do kościoła wszystko się
wyjaśniło. W mężczyźnie grającym na gitarze rozpoznałem pana Marka z Pieszyc,
znanego mi jeszcze z bieltexowskich czasów. Znamy się, choć rozmawialiśmy ze
sobą może tylko kilka razy w życiu. Ostatni raz widzieliśmy się dawno temu na
Wielkiej Sowie, gdzie przyszedł z grupą ze swojego parafialnego kościoła.
Wiedziałem, że jest zaangażowany w kościele
w Pieszycach, ale że gra na gitarze i śpiewa, to nie wiedziałem. Wraz z nim
było jeszcze dwóch panów. Oazowo-młodzieżowy repertuar w wykonaniu takiego
tercetu wyglądał, określając delikatnie – zaskakująco. Było jednak coś rozbrajającego
w tym śpiewie dorosłych mężczyzn, którzy z takim zaangażowaniem śpiewali na Mszy
św. na chwałę Bożą.
W
sobotę 25 maja, znów mieliśmy okazję śpiewać maryjne pieśni z tym zespołem. W
ich śpiewie, znanych nam przecież pieśni i piosenek religijnych, jest coś
nadzwyczajnego. Ze swoim liderem występują jak Boży bardowie, którzy nie
potrzebują splendoru i oklasków. Oni autentycznie śpiewają na chwałę Bożą.
Słuchanie ich sprawia radość i mobilizuje do większego zaangażowania w sprawy
religijne.
Pan
Marek – lider zespołu – ma charakterystyczny, przyjazny głos. Jego gra na
gitarze świetnie koresponduje ze śpiewem. Potrafię to ocenić, bo się na tym
trochę znam. Wspomagający go w śpiewie mężczyźni (jak do tej pory słyszałem
tylko tercety) doskonale dopasowują się do lidera. Widać wieloletnią współpracę
w zespole.
Nie
wiem, czy zespół ten ma w swoim bogatym repertuarze jakieś swoje piosenki.
Jeśli nie, to najwyższy czas, żeby specjalnie dla nich coś stworzyć. Uważam
również, że „dorośli” już do tego, aby nagrać swoja płytę, na chwałę Pana Boga
i nam – ku pokrzepieniu serc. Życzę im jak najlepiej.
Po
skończonym oficjalnie „majowym”, nasi goście, dla tych co zostali i dla tych co
wrócili, jeszcze z potrzeby serca śpiewali. Mam nadzieję jeszcze ich usłyszeć,
co uczynię z wielką radością.
Ci
panowie nie tylko potrafią zaskoczyć swoim śpiewem, ale i skromnością postawy.
Kiedy już naprawdę był koniec spotkania wsiedli na rowery i odjechali do swoich
Pieszyc.
Przypominam
sobie jeszcze jednego Marka grającego na gitarze ze śpiewającą młodzieżą w
naszym kościele, a potem w Dzierżoniowie. To młody równie zaangażowany
mężczyzna. Miał też w sobie coś z barda. Ostatni raz widziałem go, wiele lat temu,
grającego na gitarze i śpiewającego z koleżanką w przedsionku kościoła p.w.
Maryi Matki Kościoła w Dzierżoniowie. Widać było, że śpiewają z potrzeby
serca. Byli jakby nieobecni, zanurzeni w Bożej Chwale wypływającej z melodii i
słów religijnych piosenek.
Wiem,
że w oprawie liturgicznej w Kościele Katolickim dopuszcza się tylko jeden
instrument - organy. Podobno nawet regulują tę kwestię odpowiednie kanony. Ale
trudno jakoś mi sobie wyobrazić, żeby np. na pielgrzymkę pieszą, na przykład na Jasną Górę, zabrać organy. Tam najlepiej sprawdza się gitara.
Panie
Marku. A może na pielgrzymkę? Chociaż z Pieszyc do Zwróconej. A potem koncert w
kościele w Zwróconej. Może się spotkamy! O transport do Pieszyc proszę się nie
martwić. Załatwimy.
Bolesław
Stawicki