Święty Kryspin z Viterbo


Życie Kryspina z Viterbo roztacza się nam przed oczyma bogate w malownicze anegdoty, w sentencje uderzające trafnością i humorem. Pierwszy poddaje się ich urokowi hagiograf, który czuje się niemal zobowiązany pisać głównie w oparciu o nie, dla najcelniejszego scharakteryzowania i przedstawienia osobowości ich bohatera. Po głębszej jednak refleksji nasuwa się wniosek, że aforyzmy i anegdoty zaprowadzić mogą na manowce, bo eksponując pewne aspekty z jednej strony, z drugiej mogą wyrwać z kontekstu sam przeżywany, dzień za dniem, żywot pozostawiając w cieniu. Jest to założenie konieczne, wszędzie bowiem gdzie wchodzą w grę święci, istnieje ryzyko idealizowania ich postaci, słowem niezrozumienie jak wyglądało ich codzienne życie, czyli to prawdziwe, upływające na stykaniu się z ludźmi, w ściśle określonych okolicznościach, w jakich rozwijali swoją działalność.


Między szkołą a warsztatem


Kryspin urodził się w Viterbo, w dzielnicy zwanej Battarone, 13 listopada 1668 roku; na chrzcie, który odbył się dnia 15, tegoż miesiąca, w parafii San Giovanni in Zoccoli, nadano mu imię Piotr. W świadectwie chrztu odnajdujemy też imiona rodziców: Marcja i Ubaldo Fioretti, oraz ojca chrzestnego: Angelo Martinelli. Ubaldo, rzemieślnik, który wziął za żonę wdowę z córką, zniknie wkrótce ze sceny, pozostawiając Piotra sierotą, a Marcję wdową po raz wtóry. Zastąpi go w roli ojca, jego brat Franciszek, szewc, ogromnie do chłopca przywiązany. W kronice odnotowane jest jak się troszczył o bratanka, którego kształcił w szkołach jezuickich, aż do ukończenia szkoły podstawowej, a potem wziął go do swojego warsztatu szewskiego na terminatora.
Marcja była bardzo pobożną niewiastą i nie ograniczała się do nauczenia swojego Piotra samych tylko pacierzy. Kiedy miał on około pięciu lat, zabrała go do sanktuarium Delia Quercia i ofiarowała Madonnie. Wskazując wizerunek Dziewicy, miała powiedzieć: Widzisz, to jest twoja matka i twoja Pani. W przyszłości kochaj ją i czcij jako swoją matkę i swoją panią. Przyuczyła go też pościć w sobotą i chodzić do kościoła. Od tej chwili widzimy go wciąż zajętego służeniem do mszy św. i ozdabianiem ołtarzy kwiatami, kupowanymi za własne groszaki, darowane przez stryja.
Jego dzieciństwo było bogobojne, według licznych świadków nazywano go „santarello" i nadmienić trzeba, że nie tryskał zdrowiem.
Może był wątły od urodzenia; w podeszłym wieku powie: Nie chciałem umrzeć jako dziecko, i z pewnością umartwienia i posty nie sprzyjały, by zmężniał i nabrał ciała.
Również z kroniki dowiadujemy się o interwencji stryja, który takimi oto słowy miał łajać pobożną Marcję: Ty się nadajesz w sam raz do chowu kurcząt, ale nie dzieci. Czy nie widzisz, że Piotr nie rośnie, bo nic nie je? I sam się zabrał do karmienia go; ale pomimo jego najusilniejszych starań Piotr był nieodmiennie mały i chudy, taki, jaki miał pozostać przez całe życie. W końcu ten „człowiek dusza" ustąpił z refleksją ukazującą jego z gruntu chrześcijańską naturę. Dając za wygraną oświadczył Marcji: „ A niech tam, pozwólcie mu pościć; ostatecznie będzie lepiej mieć w domu chudego świętego niż opasłego hultaja.

Piotr pracował w warsztacie stryja do 25 roku życia. I był nie tylko inteligentnym, pilnym i uczciwym czeladnikiem. W 1721 roku, kiedy Kryspina otaczała już fama świętości, kanonik Jozzi, patrycjusz Viterbo, w rozmowie z o. Gabrielem z Ischii, który pracował w witerbskiej katedrze, zawołał: Ach, jaki to był wzorowy młodzieniec w świeckim stanie!

Nowicjusz poddany próbie

Piotr Fioretti powziął decyzję wstąpienia do kapucynów podczas procesji pokutnej, przeciągającej ulicami Viterbo, w okresie okrutnej suszy dla ubłagania deszczu, kiedy ujrzał biorącą w niej udział grupę nowicjuszy z klasztoru Palanzana. Ale musiało to być przysłowiową kroplą, która przepełniła kielich. We franciszkańskim Viterbo, jego spotkania z synami Biedaczyny należały do pierwszych wspomnień z dzieciństwa, co wynika z epizodu o skradzionych mu, w kościele Świętego Franciszka delia Rocca, książkach. Zamiar wstąpienia do franciszkanów musiał od dawna w nim dojrzewać, skoro wczytywał się w regułę minorycką i zawsze nosił jej mały egzemplarz przy sobie. Co więcej, w chwili wyboru, chciał być bratem zakonnym, by naśladować błogosławionego Feliksa z Cantalice. Z tym to zamiarem udał się do o. Anioła z Rieti, prowincjała klasztoru św. Pawła, który wręczył mu od razu pismo z poleceniem przyjęcia go do Zgromadzenia.

Niewysłowiona radość napełniła jego serce, zdawało się bowiem, że brama klasztoru już otworzyła się przed nim na oścież. Było jednak inaczej. Spotkał się ze sprzeciwem rodziny, a przede wszystkim matki podówczas już niemłodej, mającej niezamężną córkę na   utrzymaniu,   potrzebującej   jego   pomocy   i  zżymającej  się, że jej   syn,   który   otrzymał   wykształcenie,   wybiera   pokorne  życie w   ciężkim   znoju,   jakie   przypada   w  udziale   zakonnemu  bratu. W oparciu o zeznania na procesie beatyfikacyjnym Piotr przezwyciężył opór i lamenty matki, takimi oto słowami: Czy podobna, byście mieli różne oblicza, matko moja? Nie pamiętacie, że ofiarowaliście mnie Madonnie? Na co biedna kobieta miała odrzec: Idź tedy służyć Madonnie.
Trudno   poddawać   w   wątpliwość   istotny   sens   owej   rozmowy. Można by powiedzieć,  że  jej  echo  nie umilkło  nigdy w uszach i, tym bardziej, w sercu Piotra, który w Orvieto wystarał się o czasowe schronienie u miłosiernych ludzi dla matki i dla siostry. Ta ostatnia przeżyła brata, za mąż nie wyszła, była tercjarką dominikańską; zgodziła się podjąć służbę w domu Jana Baptysty Leporetego,   gdzie  znalazła   opiekę  w   starości.   Wiodła   bogobojne życie, a u jego kresu, gdy oślepła i stała się inwalidką, żyła z jałmużny| Kryspin prowadził z nią korespondencję do ostatnich dni swojego życia, niewątpliwie nie bez dojmującego żalu. Jest faktem, że pobożnemu młodzieńcowi, Józefowi Marii Fracassiniemu, pragnącemu być kapucynem, poradził, by pozostał człowiekiem świeckim i pielęgnował swoją obłożnie chorą matkę.

Niespodziewanie, mimo listów prowincjała, Piotr miał trudność z dostaniem się do nowicjatu. Mistrz nowicjuszy, na widok jego kruchej budowy i niskiego wzrostu, kazał mu wracać do domu. W końcu jednak udzielił mu czasowej gościny w oczekiwaniu na odpowiedź prowincjała, który nie bez szczypty rozdrażnienia napisał, że jemu przypada z urzędu przyjmowanie nowicjuszy, a mistrzowi ich wypróbowanie.
I mistrz nie zwlekał z poddaniem próbie Piotra od pierwszej chwili, kiedy 22 lipca 1693 roku, na św. Magdalenę, przyodział go w kapucyński habit, dając mu imię, pod którym znany jest w hagiografii: Kryspin z Viterbo; na cześć św. Kryspina, patrona szewców. 
W klasztorze jednak nie trudnił się nigdy tym rzemiosłem, uznanym może za zbyt lekkie dla niego, który miał być wypróbowany! Istotnie, od razu przydzielono go do pracy w warzywniku, gdzie okopywał grządki od świtu do nocy; potem wyznaczono go na towarzysza kwestarza, aby sprawdzić, czy zdoła wędrować całymi dniami, smagany to żarem słonecznym, to deszczem, objuczony ciężkimi sakwami. Ku ogólnemu zdumieniu, Kryspin wyszedł zwycięsko z tej próby. I dzień za dniem, swoją dobrocią, miłosierdziem, powagą i jowialnym humorem, budował przykładem nowicjuszy i zakonników. Z czasem zyskał sobie wreszcie uznanie ostrego mistrza oraz całej braci zakonnej. Kiedy później zaszła potrzeba przydzielenia opiekuna, ciężko choremu na suchoty, o. Cezaremu Vechiarelli z Rieti, który, za radą medyków, przybył zażyć zdrowego powietrza w wysoko położonym klasztorze Palanzana,  wybór padł na Kryspina.  I o.  Cezary, na wyjezdnym, miał orzec,  że Kryspin to nie nowicjusz,  ale  anioł. Zdążył już nabrać  tego przeświadczenia także  i mistrz,  o.  Józef  Paliano, który do końca swoich dni będzie się chełpił, że miał go siebie w nowicjacie. W klasztorze Palanzana żywe wspomnienie brata Kryspina, jako wzorowego nowicjusza, przetrwa długie lata.

W drodze.

Gdy upłynął czas rocznej próby, 22 lipca 1694 roku, brat Kryspin został od razu przeniesiony do Tolfy, gdzie przebywał przez trzy  lata, do kwietnia 1697; wysłany do Rzymu, spędził tam zaledwie kilka miesięcy; od 1697 roku do kwietnia 1703 roku był w Albano,  skąd udał się do Monterotondo, tu przebywał, prawie nieprzerwanie, przeszło 6 lat, do października 1709; po czym wyjechał do Orvieto, gdzie pracował w ogrodzie warzywnym do stycznia 1710 roku, kiedy to powierzony mu został urząd kwestarza. Tak rozpoczął się blisko czterdziestoletni okres jego życia w Orvieto, przerwany krótkim pobytem w Bassano (ostatnie miesiące 1715 r.)  oraz w Rzymie (połowa maja — koniec października 1744). Ostatni e jego wyjazd w dniu 13 maja 1748, do infirmerii w Rzymie, gdzie zgaśnie 19 maja 1750 roku.

Tak wygląda chronologia życia brata Kryspina, odtworzona, nie bez trudności, na podstawie świadectw złożonych na procesach oraz  dzieła o jego żywocie, napisanego przez o. Aleksandra z Bassano. "W ciągu pięćdziesięciu lat spędzonych u kapucynów, brat Kryspin był kucharzem w Tolfie, pielęgniarzem w Rzymie, ponownie kucharzem w Albano, ogrodnikiem w Monterotondo, kwestarzem przez lat blisko czterdzieści w Orvieto. Jak przystoi bratu zakonnemu, zmieniał miejsca pobytu zawsze w imię posłuszeństwa. Niemniej jednak w dwóch wypadkach sam prosił — i przychylono się do tej prośby — o przeniesienie gdzie indziej. W Rzymie, przełożeni, z uwagi na jego zły stan zdrowia (ulegał silnym krwotokom) wysłali go na kurację do zdrowszej miejscowości; ale on czuł się dziwnie nieswojo wśród medyków, medykamentów i zabiegów sztuki medycznej. Wstąpił do kapucynów po to, aby służyć i pracować i uważał za zdradę pozostawanie na uboczu, w cieniu, powiadał, że jest bestią, która nie może żyć w cieniu, że potrzebuje ognia albo słońca, że musi być bądź w kuchni, bądź to w ogrodzie warzywnym". Trudniej mu przyszło dostać zgodę na przeniesienie z Albano, gdzie jego obecność uważana była za nieodzowną. 

A to nie tylko ze względu na zasługi, jakie oddawał licznej braci zakonnej i liczniejszym jeszcze znamienitym gościom, odwiedzającym klasztor, ale przede wszystkim z powodu wielkiego uznania i szacunku, jakie żywili dla niego teologowie,  szlachta,   dostojnicy państwowi i  kościelni najwyższej  rangi, zaczynając od papieża Klemensa XI, który mu ofiarowywał świece na ołtarz Madonny i drozdy dla klasztornej kuchni, prosząc w zamian o modlitwy za siebie i za Kościół.  Z tych oto przyczyn przyszły  kardynał  Franciszek  Maria  Casini,  podówczas  asystenta generała   i  prowincjała   i   apostolski  kaznodzieja,   sprzeciwiał się przeniesieniu, na które jednak udzielił zezwolenia generał, o. Augustyn z Latisany. W taki to sposób Kryspin zdołał umknąć przed popularnością, którą uważał za niebezpieczną dla zbawienia swoje duszy.

Owa popularność brata Kryspina nie wynikała jedynie z jego wyjątkowych talentów jako rozmówcy, czy recytatora oktaw Tassa, przypisywano mu,  jak  i w Tolfie,  cudotwórczą  moc w  leczeniu. Miał recepty niewytłumaczenie skuteczne na słabości ciała i ducha. Rozpowszechniło się przekonanie, że stosując miksturę z kasztanów suszonych   fig,   borówek,   grzybów,   czy   też   kreśląc  znak krzyża medalikiem od swojego różańca, dokonuje cudowny uleczeń.   Anegdoty   z  procesów   są   nieprzeliczone  i  najróżniejsze, i co zdumiewa w nich najbardziej, to prostota, z jaką brat Kryspin działa. Można by niemal powiedzieć, że robił to wszystko jak gdyby dla zabawy, a może w intencji odwrócenia od siebie uwagi, co było oczywiście daremne. Tak więc pewnego dnia, gdy uzdrowił Markantonia Adrianiego, tajnego szambelana Klemensa XI, zagadnął go równie drażliwy jak sławny, Jan Maria Lancisi: Czy wasza trojanka jest skuteczniejsza od naszych medykamentów? Brat Kryspin| potrafił rozbroić genialnego i chmurnego lekarza papieża. Monsignore — odparł — jesteście światłym uczonym i jako taki rozsławiliście się w całym Rzymie, ale moja Madonna wie więcej od was i od wszystkich medyków razem wziętych. Był to argument nieodparty, zwłaszcza dla papieskiego medyka i ponadto człowieka wierzącego.

Tak brat Kryspin przypisał wszystko swojej Madonnie, której zarówno w Tolfie jak i w Albano, wzniósł ołtarzyk, przed którym nie zabrakło nigdy świec, kwiatów i modlitwy. W Monterotondo gdzie przyszło mu spędzać całe dnie w ogrodzie warzywnym, ustawił wizerunek Madonny w małym szałasie, w narożniku ogrodu. Wysypywał tam resztki nasion i okruszyny chleba dla ptaków, żywiły się i śpiewały przed szałasem, ponieważ pragnął, aby wszelkie stworzenie wszechświata jednoczyło się w oddawaniu czci Matki Boskiej.

W okresie pierwszych  16  lat (1693—1709)  spędzonych u kapucynów,   bratu   Kryspinowi  przestaje   już   wystarczać   przewodnia maksyma: ubóstwo i czystość, dołączają się do niej modlitwa, praca, pokuta. O tej ostatniej mamy świadectwa bardzo wymowne. W podeszłym wieku mówił zawsze, że pokutę czynić trzeba za młodu, albowiem na starość nie można robić wszystkiego, co się chce; i bratu Marianowi z Viterbo opowiadał niejednokrotnie, co robił sam za młodu. Są to wzmianki, które znajdują pełne potwierdzenie w zeznaniach świadków na procesach. W każdym razie działalność brata Kryspina obejmowała szersze jeszcze kręgi. Gdy wybuchła epidemia, zgłosił się na ochotnika do pielęgnowania braci, którzy zaniemogli w klasztorach Farnese, Gallese i Bracciano. Tym, którzy usiłowali go odwieść od tego zamiaru, perswadując mu, że może się zarazić, odpowiadał wesoło: Posłuszeństwo odgania morowe powietrze, a idąc w kompanii wielkiego prymariusza (św. Franciszka), zapatrzyłem się w wielki słój przedniej trojanki (posłuszeństwo) przeciwko malarii. W przypadku Bracciano jednak nie okazał się prorokiem. Poświęcił się bez reszty pielęgnacji chorych braci, którzy szybko powrócili do zdrowia, lecz on sam zaniemógł tak ciężko, że musiano go przewieźć do infirmerii w Rzymie, i gdzie zaistniała obawa o jego życie. Wydarzyło się to za rządów prowincjała o. Leonarda z Viterbo (1704—1708).

Kwestarz

Nie wydaje się, by brat Kryspin przybył do Orvieto już wyznaczony na urząd kwestarza. Stwierdzamy bowiem, że w ostatnich miesiącach 1709 roku był zatrudniony w ogrodzie. Dopiero w początkach 1710 roku zaczął wędrować stromą, zygzakowatą drogą do Orvieto i krążyć po mieście prosząc o chleb, wino i oliwę dla swoich braci, i będzie odbywał ową wędrówkę przez pełnych 38 (nie 40) lat, jeżeli weźmiemy pod uwagą dwie przerwy: pierwszą w 1715 roku (przeniesienie do Bassano) i drugą w roku 1744 (pobyt w infirmerii w Rzymie), kiedy to kapucyni, postawieni przed dylematem albo brat Kryspin — albo głód musieli wezwać z powrotem tego, którego ludność Orvieto zdążyła już obwołać swoim świętym Szczęsnym. Tak, więc zyskał on sobie sympatię i szacunek tych ludzi od pierwszej chwili, kiedy się wśród nich pojawił, a to dzięki swojemu sposobowi życia, dzięki temu, o co prosił, dzięki temu co dawał.
Ze względu na dużą odległość dzielącą klasztor od Orvieto oraz na meczącą, trudną do przebycia drogę, kwestarz mógł korzystać z małego przytuliska, znajdującego się w obrębie murów miasta. Za czasów brata Kryspina zaofiarowano na ten cel o wiele obszerniejsze pomieszczenie, zajęte później przez zreformowanych franciszkanów: on nie korzystał z niego, by nie obrażać ubóstwa. Większą część czasu tedy spędzał wśród ludu, wmieszany w ciżbę: podczas słuchania mszy św. i kazań, uczestniczenia w pogrzebach oraz różnych obrządkach, odprawianych w licznych kościołach miasta.

Mało tego, że znali go wszyscy, ale i on znał wszystkich i wszystkich pozdrawiał swoim zawołaniem Addio santarello, tak że każdy czuł się jego osobistym przyjacielem. Niemniej jednak kardynał Filip Antoni Gualtieri mówił o nim, że to samotnik w mieście i nierzadko zdarzało się, że towarzyszący mu brat musiał go pociągać za rękaw płaszcza, by odpowiedział na czyjeś powitanie. Wielu świadków stwierdza, że chociaż wiadome mu było wszystko o nieprzeliczonych rodzinach i o poszczególnych ludziach i o cudach, nigdy o nich nie wspominał ni słowem w klasztorze. Wśród braci zakonnej był milczący; również podczas rekreacji zaledwie pokazał się z innymi, zamieniał kilka grzecznych słów, po czym natychmiast znikał. O Michał Anioł z Reggio Emilia, który nie znał brata Kryspina, orzekł, spotkawszy go na placu katedralnym, że jest on wesoły ale surowy, serdeczny ale nie afektowany.
Przed wyjściem z przytuliska śpiewał: Witaj gwiazdo morza, po czym, z różańcem w ręku, chodził po kweście, co zazwyczaj nie trwało długo. Istotnie zawsze znajdował czas na odwiedzenie chorych i więźniów. Mówił do swego towarzysza: A co, czyżbyśmy mieli nie okazać ni szczypty miłosierdzia biednym? Jako jałmużnik, czuł się zobowiązany zaopatrzyć w niezbędne produkty brać klasztorną. Toteż przed wyjściem pytał zawsze kucharza, czego mu brak, bo ufał, że przyniesie wszystko, co najpotrzebniejsze. I rzeczywiście, prosił jedynie o to, co nieodzowne. Często ofiarowywano się dać mu więcej niż chciał, ale on dziękował i mówił: Nie trzeba, odłóżcie to, przyjdę i wezmę innym razem. Jeden za świadków zeznaje skrupulatnie: Szukał tylko tego, co konieczne. A nie było rzeczy, której odmówiłoby się bratu Kryspinowi. 
On tymczasem tych, którzy go zmuszali by przyjął ich dary, zbywał żartobliwie: A co, chcecie sami iść do raju? Zostawcie też pole do popisu innym, żeby i oni mogli się zasłużyć jałmużną. Jak będą w potrzebie, przyjdą do was po proszonym. Kiedy kwapił się z jałmużną ktoś żyjący w niedostatku, odmawiał z grzecznym podziękowaniem, zapewniając, że jak mu czegoś zabraknie, wróci.
W ogrodzie klasztornym brat Kryspin hodował wszelkiego rodzaju jarzyny, które rozdawał przy bramie i zanosił w podzięce swoim dobrodziejom. Poza tym w różnych okolicznościach zapraszał dobroczyńców do klasztoru i podejmował ich uprzejmie ze swoją ujmującą jowialnością.
W aktach procesów wyczytać można wiele szczegółów na temat tego, co można by nazwać stylem brata Kryspina kwestarza: widziano go objuczonego sakwami, pod którymi niemal ginął dla oka i których nigdy nie pozwalał nieść żadnemu z kolejno towarzyszących mu braci, choćby był silny i młody, aż jeden z nich powiedział: Iść jako towarzysz brata Kryspina, to jak pójść na przechadzkę; chodził boso, z gołą głową, w pogodę i w słotę; w pewnych okolicznościach wyprawiał się, oczywiście zawsze piechotą, obładowany nieodłącznymi  sakwami,   w  górskie  okolice   Orvieto. Kiedy  częstowano   go   posiłkiem,   odpowiadał   żartobliwie:   Innym razem, dziś nie ten dzień. l ten jego dzień nie nadchodził nigdy. Traktował po przyjacielsku także  Żydów,  którzy  dawali mu  jałmużnę.
Po wyjeździe brata Kryspina ojciec gwardian Hiacynt z Belluno znalazł przylepioną do drzwi jego celi listę wszystkich miejsc kwesty, napisaną własnoręcznie przez brata Kryspina i zakończoną takim oto życzeniem: Bywaj zdrów i od grzechu wolny.

Co brat Kryspin dawał?
Dzieci witały go radośnie i nazywały świętym Kryspinem; viterbczycy mieli żal do mieszkańców Orvieto, że im zabrali ich santarella; orvietanie mówili o swoim świętym Szczęsnym i o religii brata Kryspina. A ponad wszystko opromieniała go fama cudotwórcy: uważano, że brat Kryspin posiada moc czynienia cudów, bo rozmnażał wino, mąkę i chleb, bo głośno było o uzdrowieniach i proroctwach, które mu przypisywano. My jednak nie pójdziemy w ślad za nim tą drogą, gdyż mimo, że uświadamiamy sobie, iż cud jest aktem miłości dokonanym dla ratowania braci w nieuchronnej potrzebie, oddaliłoby to nas od samego brata Kryspina, właśnie w chwili, gdy próbujemy przybliżyć się do niego i zrozumieć głębokie znaczenie jego ludzkich i religijnych doznań.
Z wnikliwych badań dostępnej nam obszernej dokumentacji wynika bezspornie, że misja, ta prawdziwa, brata Kryspina nie polegała na zaopatrywaniu w niezbędne środki do życia małej rodziny Klasztornej, ale na trosce, jaką okazywał wielkiej rodzinie mieszkańców Orvieto i jego górskich okolic. Jego dzieło opiekuńcze i religijne, dla pokoju i sprawiedliwości, zawiera w sobie coś niewiarygodnego. Nikt nie uchodzi jego uwagi: chorzy i tajni grzesznicy, zakonnice, prostytutki, niezamężne matki, podrzutki, rodziny żyjące w skrajnej nędzy, dusze rozdarte wątpliwościami. By zaradzić tym i innym jeszcze rozlicznym nieszczęściom, brat Kryspin sięga do swojej sakwy i do swego szczodrego serca, uciekając się w razie potrzeby i do cudu. Anegdoty w tej dziedzinie są nieprzeliczone i potwierdzają w całej pełni zeznania o charakterze ogólnym, złożone przez wielu świadków na procesach. Ale czy podobna, w tak zwięzłym ujęciu życiorysu, dokonać przeglądu miłosiernych uczynków brata Kryspina — który uzdrawiał na ciele i na duchu — skoro wypadało ich co dnia czternaście, w ciągu długich orvietańskich lat?

Nawiedzanie chorych i więźniów należało do codziennych zajęć brata Kryspina. Pocieszał jednym i drugich nie tylko słowami. Przywiązywano niezmierną wagę do tego, co mówił choremu: Przyjacielu, odniosłeś zwycięstwo, co oznaczało powrót do zdrowia; natomiast wezwanie: Polećmy się Bogu, było hasłem przygotowania się na śmierć. Niekiedy wyrażał się jaśniej, jak to miało miejsce w stosunku do młodzieńca zdrowego, krzepkiego i narwanego: Przyjacielu, nie należy się łudzić fałszywymi pozorami... Częściej jednak zapowiadał wyleczenie, jak można było wnioskować z jego powitalnych słów: Wuju Karolu, o jutro niech was już głowa nie boli, albo: Przyjacielu, zażyj szczyptę tabaki... Wielokrotnie jednak brat Kryspin przychodził również z konkretną pomocą. Nawet dla jego towarzysza było zagadką, skąd brat Kryspin wie zawsze, gdzie i kto zaniemógł i w jakim stanie jest jego choroba. Pewnego dnia ów brat  usłyszał  od  Kryspina:  Pójdźmy  odwiedzić  biedną staruszkę,  która   mieszka   niedaleko   stąd...   i   przynosił   jej   mięso,   bułeczki i   biszkopty  otrzymane  od  zakonnic.  Kiedy  chorowali  bracia, nie chciał, by ich umieszczano w infirmerii w Viterbo, ale w przytulisku,   gdzie   sam   ich   pielęgnował   z   największą   pieczołowitością. Przez długi  czas  odwiedzał  i wspomagał brata  z innego  zakonu, pozostawionego w poniewierce przez swoich współbraci. Mniszkom wpajał, że opieka nad chorymi siostrami w klasztorze musi mieć pierwszeństwo przed wszelkimi dziełami miłosierdzia.
Troska brata Kryspina o chorych i więźniów wykraczała daleko poza dobre słowo i kromkę chleba. W okresie głodu, zwłaszcza, zbierał duże ilości ziarna oraz innych najpotrzebniejszych produktów żywnościowych od wielmożów, takich jak Józef Piermattei, Franciszek Barbareschi, Bucciosanti, Rosati, które po dokonaniu podziału sam wysyłał najuboższym ze swoim listem. Dary przychodziły też z daleka, na przykład od generała jezuitów, najwięcej jednak dawali kolejni gubernatorzy i biskupi Orvieto, którzy korzystali z usług brata Kryspina jako tajnego jałmużnika. Biskup Józef Marsciano, który zarządzał diecezją w latach 1734—1754, przytoczył słowa, z jakimi zwrócił się do niego brat Kryspin: Monsignore, dla braci zawsze zdobędą coś niecoś, to tu, to tam, po wsiach, ale pragnąłbym przyjść z pomocą tylu biedakom świeckim i rodzinom pozostawionym na łaskę losu, które cierpią skrajną nędzę; i gdyby Monsignore raczył mi coś ofiarować dla nich, to byłby to akt wielkiego miłosierdzia. Sam czynił miłosierdzie u furty przytuliska i nie chciał, by ktokolwiek odszedł od bramy klasztornej z pustymi rękami. Więzienie odwiedzał prawie codziennie: aby dodawać otuchy uwięzionym, aby się wstawiać za nimi, aby zalecać strażnikom łagodność w stosunku do nich, poszanowanie ich ludzkiej godności. Dzięki niemu wielu skazanym skrócono okres odbywania kary, lub przyśpieszono tryb postępowania sadowego; innych jeszcze, mężczyzn i kobiety, wypuszczono na wolność. Bratu Kryspinowi nie odmawiano niczego, co mieściło się w ludzkich możliwościach. Nie tylko rozdawał tym nieszczęśliwym, co tylko mógł, chleb, kasztany czy garść tabaki, ale zobowiązywał wiele rodzin do noszenia więźniom obiadów. Jeden ze świadków, opisując wszelkie możliwe zabiegi brata Kryspina w tej sprawie, powiedział na zakończenie: Tak więc ani dnia nie byli pozbawieni owej pomocy.
Brat Kryspin nie szczędził też sił, by zaradzić innej jeszcze pladze tamtych czasów: Kiedy u bramy klasztoru, czy przytuliska, znajdowano podrzutki, a zdarzało się to bardzo często, brat Kryspin przygarniał te dzieci, czuwał nad nimi w nocy, po czym, bynajmniej się nie wstydząc, zanosił je do szpitala Santa Maria delia Stella, gdzie znajdowały opieką i schronienie.

 Nie brakowało w takich razach kłopotliwych sytuacji, które brat Kryspin, ze swoją żartobliwością, umiał przemieniać w epizody z kwiatków św. Franciszka. Był też szczerze przejęty dalszym losem tych znajdków, dbał o wyuczenie ich jakiegoś zawodu.
Brat Kryspin żywił głębokie przekonanie, że większość nieszczęść, udręk ciała i ducha, z którymi codziennie się stykał, bierze się z niesprawiedliwości. I dlatego — on tak łagodny — nie wahał się występować gwałtownie przeciwko tym, którzy grzeszyli ciężko, nie wypłacając zasług swoim pracownikom. Kładł wielki nacisk na rzetelne traktowanie zatrudnionych niekiedy w klasztorze robotników, tak, że wszyscy biegli tam ochoczo na każde wezwanie. Kaznodzieja kapucynów, o. Anioł Antoni z Viterbo, zeznawał na procesach, że brat Kryspin zachęcał, abym postępował jak on; oświadczył mi, że ilekroć spotkał któregoś z wyżej wymienionych wielmożów, nie patyczkował się z nimi. Nie inaczej potraktował pewnego magnata, który zachorował i prosił go o ratunek: powiedział mu, że jeśli chce wyzdrowieć na ciele, musi najpierw wyzdrowieć na duszy, kiedy więc spłaci swoich dłużników i całą swoją służbę, on poprosi Marią Przenajświętszą o zdrowie dla ciała.
Szczególnie ostro upominał bluźnierców, zawsze i wszędzie: kładł sakwy na ziemię i publicznie ich gromił.
Brat Kryspin był uczonym nieukiem, jak miał mu niegdyś powiedzieć lektor, o. Alojzy z Belluno. Nie tylko kształcił się za młodu, ale dużo czytał, oddawał się medytacjom, słuchał kazań oraz łączył bystrość i chłonność umysłu z żelazną pamięcią, która pozwalała mu powtórzyć słowo w słowo każde kazanie; i nie omieszkał korzystać z tego, zwłaszcza w sprawach o zasadniczym znaczeniu dla chrześcijańskiego życia. Czuł się misjonarzem (prosił nadaremnie o wysłanie go do niewiernych) przede wszystkim wśród prostaczków. Wszyscy proboszczowie z okolic Orvieto nazywali go apostołem i misjonarzem gór. Istotnie, zazwyczaj pod wieczór, gdy kwestował po wsiach i mieścinach prowincji Orvieto, uczył dzieci i ubogich wieśniaków głównych prawd wiary i życia po bożemu, z wielkim pożytkiem dla tych prostych ludzi, powtarzał bowiem te same rzeczy dopóki nie był pewien, że wszyscy już je umieją. Jego nauki były przyjmowane z wdzięcznością, co więcej, nabrały takiego rozgłosu, że w dni świąteczne przychodzili specjalnie do niego biedni wieśniacy, a on bez gadania katechizował ich dalej.
Nie tylko chłopi jednak ciągnęli do furty przytuliska. Jeden ze świadków zeznawał na procesach: Z każdym choćby drobnym wydarzeniem w Orvieto biegło się od razu do brata Kryspina. Wyżej wspomniane wydarzenia były to kłótnie: między rodzeństwem, małżonkami, prywatnymi obywatelami i stronnictwami, miedzy dostojnikami świeckimi i kościelnymi. Pozostawiając na boku długą i skomplikowaną listę przykładów, ograniczmy się do zacytowania słów, wypowiedzianych ze łzami w oczach przez biskupa Józefa z Marsciano: że po wyjeździe brata Kryspina utracił on rozjemcę i jedność swojego miasta i diecezji.
Z bliska i z daleka ściągali ludziska po radę do brata Kryspina, jak do najświatlejszego kierownika duchowego. Zasypywano go pytaniami wszelkiego rodzaju: czy się żenić, czy nie, kiedy i z kim, jak zapobiec waśniom w rodzinie? Tym, których gnębił lęk obsesyjny przed potępieniem, mówił: Wystarczy, abyście wypełniali przykazania Boskie i Kościelne, a pójdziecie prosto jak strzelił do raju. Do swojego towarzysza, który w ciasnym przytulisku w Orvieto czuł się jak więzień pozbawiony powietrza i światła, i dlatego chciał wystąpić z prośbą, by go przeniesiono gdzie indziej, powiedział: O czym wy myślicie? Co wam przychodzi do głowy? 
Och, odegnajcie te pokusy, żale i wstręty, powróćcie do świętego posłuszeństwa.
Jak widać udzielał rad i przestróg także i sam z siebie. I nie tylko braciom. Majętna kobieta z Orvieto, Livia Stellini, złożyła zeznanie, że bez ceremonii mówił wiele rzeczy na temat jej konduity, po to, by odmieniła swoje życie...; że do raju nie idzie się pląsając, tańcząc i gawędząc. Gdy ją spotkał na ulicy, powtarzał zawsze głośno: Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Ale ta pani, pretensjonalna i próżna, nie umiała się wyrzec luksusu i ubiegających się o jej względy zalotników. Brat Kryspin, by ją ugiąć, uciekł się do figlarnego podstępu. W okresie misji w Orvieto namówił kaznodzieję, pełniącego rolę herolda, by rozpoczął ich ogłaszanie ludności pod oknem owej kobiety: Nawróćcie się, ratujcie duszę dzisiaj, bo jutro już może być za późno! Wówczas ona, w mniemaniu, że ten apel zwrócony jest do niej, przepędziła z domu zalotników. Brat Kryspin, spotkawszy ją następnego ranka, powiedział: Teraz wszystko w porządku, Bóg wygrał, diabeł przegrał. I przemiana była gruntowna, później bowiem ta sama kobieta, pod wpływem brata Kryspina, zaczęła odwiedzać i otaczać opieką chorych w szpitalu, pielęgnowała między innymi Urszulę Pisana mającą odrażające choroby i Różę Greppeli — ladacznicę.
Brat Kryspin odwiedzał liczne klasztory w Orvieto nie tylko w charakterze kwestarza, ale i wysłannika biskupa, który posługiwał się jego osobą dla zaradzenia rozdźwiękom powstającym na łonie klasztorów. Żywił on wielki szacunek dla poświęconego Bogu życiu tych kobiet i utwierdził niejedno powołanie. W przypadkach choroby chodził do klasztorów, by nieść pociechę i przygotować chore zakonnice do chwalebnej śmierci. Łączyły go serdeczne więzy przyjaźni z wielu mniszkami, które odwiedzał i krzepił na duchu niemal do ostatnich dni swojego życia. A jednak wiele kart procesów ukazuje jego postawę surową i nieufną w stosunku do mieszkanek klasztorów. Jeden ze świadków zeznaje: Mówił zwięźle  i surowo i czasami łajał je; często upominał, by nie oddawały się  próżniactwu za kratami, co nie kończy się inaczej jak przywiązaniem do życia doczesnego... i grozi stoczeniem się, w przepaść.
Dobiega nas też echo słów pogodnych i światłych, z jakimi brat Kryspin nie wahał się zwracać do kapłanów i teologów. Tak więc o. Michałowi Aniołowi z Reggio Emilia, kaznodziei apostolskiemu, egzaminatorowi mianowanemu przez biskupów, odpowiadał: Kochajmy, ojcze najmilszy, kochajmy Boga całym sercem — a będziemy zbawieni. A opatowi Palmillemu, wzdragającemu się przed przyjęciem prałactwa w San Elpidio: Idź i pracuj w winnicy Pana, i zbawiając bowiem dusze bliźnich, zbawisz jeszcze i swoją. Proboszcz z San Venanzio, w diecezji Onrieto, zapatrywał się pesymistycznie na możliwość zbawienia wielu chrześcijan; wątpiąc w ich  dyspozycję na śmierć, potrafił odmówić sakramentów nawet w ostatniej godzinie. Mieszkający w jego sąsiedztwie brat Kryspin (sprowadził rozmowę na ten drażliwy temat i po wysłuchaniu księdza oświadczył mu, żeby udzielał sakramentów, jak nakazuje mu jego obowiązek, i żeby nie usiłował wiedzieć więcej, bo sakramenty ustanowiło Miłosierdzie Boże i Miłosierdzie Boże stanowić będzie o ich dopełnieniu.

 Cnota poddana próbie

Mimo wszystkich świadectw będących wyrazem czci i poważania, nie zabrakło w życiu brata Kryspina upokorzeń, pułapek i przeciwności, zarówno poza murami klasztornymi, jak i w klasztorze.  Po dwakroć próbowano ugodzić w czystość jego życia, w zmowie z dwiema bezwstydnymi kobietami. 

W klasztorze Nawróconych pewna mniszka, z poza Alp, szukała z nim zaczepki, obrażając go  przez przeszło 30 lat, za każdym razem, kiedy przychodził do  furty po jałmużnę. W pewnym domu zamieszkiwało razem dwóch braci, z których jeden dawał mu jałmużnę, a drugi lżył go. Ten ostatni pisał nawet do generała Bonawentury Berberiniego z Ferrary (1733—1740) z żądaniem przeniesienia brata Kryspina. Również w Orvieto kanonik Piotr Bucciosanti oskarżał go o hipokryzję, i jak on, znajdowali się też inni, którzy krzyczeli mu w twarz:  Jesteś hipokrytą, hipokrytą!
Niezrozumienia i krzyży nie zabrakło mu też w klasztorze za przyczyną współbraci, co — w pewnym sensie — można było przewidzieć. Brat Kryspin był zakonnikiem, który poświęcił się bez reszty urzeczywistnieniu ideału, świadomie i bezkompromisowo. Dlatego też nie tylko stał się ośrodkiem zainteresowania, ale popadał w nieustanny i żywy konflikt z otaczającą go rzeczywistością, nawet jeżeli możemy dostrzec to jedynie w szczególnie ostrych przypadkach.
Z racji swego urzędu przebywał wciąż prawie poza murami klasztornymi, w ścisłym kontakcie ze swoją wielką orvietańską rodziną, której życie nie miało dla niego tajemnic. Toteż, gdy powracał do klasztoru, zawsze znalazł się ktoś, kto go wypytywał o nowiny. Na co brat Kryspin krótko i węzłowato odpowiadał: Mam co innego do roboty niż zajmować się tymi rzeczami.
Był tam w swoim czasie gwardian, który miał istną manię na punkcie przestrzegania, co do litery, reguły zakonnej: wieczorem wymagał obecności wszystkich braci w klasztorze, łącznie z bratem Kryspinem, który musiał rezygnować z posilenia się i chwili odpoczynku w przytulisku. Gdy jednak bez szemrania ponosił osobiste ofiary, był nieugięty w obliczu zasadniczych kwestii, gdzie wchodziły w grę jego ideały. Znalazło to potwierdzenie w 1715 roku, kiedy nowy gwardian, o. Franciszek Antoni z Port Ercole, jako przełożony klasztoru, kazał bratu Kryspinowi zbierać pieniądze podczas kwesty. W Port Ercole, hiszpańskiej twierdzy, gwardian wyrósł w koszarach: nie wyróżniał się cierpliwością, a co dopiero tolerowaniem sprzeciwu. Tak więc gdy brat Kryspin przeciwstawił się twardo pogwałceniu reguły, wydalił go z Orvieto. Brat Kryspin ; wyjechał do Bossano, skąd po upływie trzech miesięcy został wezwany z powrotem do Orvieto, dzięki wstawiennictwu braci klasztornej. Urząd przełożonego pełnił jeszcze podówczas tenże o. Franciszek Antoni z Port Ercole, który musiał dać za wygraną i który później skończył mizernie poza zakonem.
Brat Kryspin uważał pokutę za nieodłączną część składową zakonnego życia. Nic więc dziwnego, że mówił: Dobre wino nie jest na stoi kapucynów — jest na stoi panów, albo kiedy przynosił do klasztoru pośledni chleb, czyli najmarniejszy, jaki wypiekano w Orvieto, wyżebrany u chłopów, mówił często że służy to temu, by mnisi pamiętali, iż są biednymi kapucynami. Zdarzało się też, że kiedy chwalono smak wina, biegł do piwnicy, by je ,,ochrzcić". Stąd gniew co uboższych w duchu zakonników. Większość z nich poprzestawała na sarkaniu, ale byli i tacy, którzy wymyślali mu, że nie potrafi, jak należy, zaspokoić potrzeb braci klasztornej.
A brat Kryspin? Bywało i tak, że przyznawał, iż jest do niczego nie przydatnym sługą braci, częściej jednak obracał wszystko w żart: odpowiadał, że wszyscy jesteśmy ochrzczeni, że jest to łaska Chrystusa Pana naszego, i tym podobne rzeczy.


 I jeszcze gdy ktoś narzekał, że się podaje do stołu chleb zakwitły, czyli spleśniały, on śmiał się i mówił: Ileśmy winni naszemu anielskiemu Ojcu świętemu Franciszkowi, który nie opuszcza nas nigdy i sprawia, że wszystko nam zakwita: chleb, wino, warzywa, solone mięso i wszystko czego nam potrzeba.
Nasuwa się pytanie, w jakim stanie duchowym, czyli z jakimi uczuciami brat Kryspin wypowiadał te słowa. Przywykliśmy bowiem uważać go za wesołego grajka Bożego, za szczęśliwe połączenie prostoty, pokory i ujmującej rycerskości. Ale czy było tak właśnie? O. Hiacynt z Belluno, który był jego gwardianem i znał go do głębi, zeznawał na procesach, że brat Kryspin heroicznie ćwiczył siłę woli w powściąganiu i hamowaniu tej swojej natury (miał na myśli temperament) zapalczywej i pełnej wigoru, którą w nim odkrywałem i którą usiłował okiełznać milczeniem w przeciwnościach, a w przykrościach pokrywać tą swoją jowialnością i żartobliwością, którymi posługiwał się też w obojętnych rzeczach.
Pewnego dnia zrobił wyznanie swojemu towarzyszowi bratu Jakubowi z Adorno, że gdyby Bóg zaopatrzył kapucynów w sam tylko chleb i szlamowatą wodą i to winniśmy mieć za prawdziwy dar Opatrzności Bożej.
Toteż jego odpowiedzi miały jedynie pozory żartobliwości: wypływały z najgłębszych przekonań i zawierały intencję dopomożenia braciom w rozważaniu ich powołania.
Gderających braci Kryspin spotykać będzie aż do śmierci. W infirmerii w Rzymie, zawistni o jego świętość, nadali mu przydomek „pożeracza cudów", co było zapewne aluzją do rozmnażania przez niego wina oraz wszelkiego rodzaju żywności. On odpowiadał im zawsze wersetem Tassa, który najbardziej sobie upodobał i cytował przez całe życie: „Przyjacielu, wygrałeś, ja ci wybaczam, wybacz!" I na przypieczętowanie zgody, rozdawał marudom rogaliki i różne inne przysmaki, którymi go obdarowywano. Był to ostatecznie sposób dobry, jak każdy inny, na zamknięcie im ust, by nie grzeszyli przeciw braterskiej miłości, przynajmniej wtedy, gdy byli zajęci jedzeniem.

Jego aforyzmy

W szkicu biograficznym osoby brata Kryspina utworzyłaby się luka, gdyby nie wspomnieć jego aforyzmów: powiedzeń, sentencji, maksym, refleksji, czy zawołań, w których po mistrzowsku umiał lapidarnie wyrazić swoje najgłębsze uczucia i przekonania. Ten mądry i rycerski mąż znajdował wielkie upodobanie w analogiach i obrazach i z godną podziwu zręcznością potrafił zmienić temat rozmowy, gdy przyszło mu ratować sytuację lub uciec od pochwał, jakimi go zasypywano. A nade wszystko celował w wynajdywaniu najodpowiedniejszych słów i sposobów, gdy upominał ludzi wszystkich stanów. Dostrzegł to z trafną intuicją 43-letni zakonny brat Dominik z Canepiny, który zeznawał na procesach. Udzielając świętych napomnień, zwykł był to robić w sposób łagodny i uprzejmy, jakby z kunsztem mówiąc i kierując się do osób trzecich, by zachowaniem ostrożności, tym lepiej wypełniać swoją intencję.
Niektóre z aforyzmów brata Kryspina powtarzano przez całe lata. Potwierdza to nie tylko wielka ich liczba, cytowana na procesach kanonicznych, ale i świadectwa, że można je było słyszeć na ulicach i po domach, tak że o. Józef Antoni z Valtelliny uznał za stosowne, głosząc kazania w Wielkim Poście w okolicach Onrieto (w Sugano, Torre, Sala, Prodo i San Venanzio), skomentować powiedzenia i maksymy brata Kryspina, i ludzie ściągali zewsząd, by je ponownie usłyszeć, wierząc w ich zbawienność.


Przytoczymy niektóre z nich, zastrzegając, że nie podajemy ich w całości i nie wymieniamy okoliczności, w jakich były wypowiedziane, z powodu ograniczonej objętości tekstu.
Często, wznosząc oczy do nieba, brat Kryspin wołał: Och, dobroci Boża lub zachęcając do podziwu nad dziełem stworzenia, mówił: Jak wielki jest Bóg, jak wielki jest Bóg! Często żalił się: O Panie, dlaczego nie miłuje Ciebie i nie zna cały świat? I nawoływał: Kochajmy tego Boga bo zasługuje na to; Kochaj Boga, nie błądź, czyń dobro — oto twoja droga. I jeszcze: Kto nie miłuje Boga, jest szalony; Kto z czystym sercem darzy Boga miłością, po szczęśliwym życiu umiera z radością; Kto pełni wolę Pana, nigdy zgubiony nie będzie.
Podczas klęski głodu, tak nawoływał do wiary w Opatrzność Boską: Kto wie, że w Bogu nadzieję mieć trzeba, nigdy mu nie zabraknie powszedniego chleba; Opatrzność Boska — więcej niż my sami o nas się troska; w tym samym okresie, kiedy go pytano, jak zdoła zaradzić potrzebom klasztoru, którego brać powiększyła się o 7 nowicjuszy, odpowiadał, że wcale nie zawraca sobie tym głowy, ale ma trzech wielkich dostawców, czyli Boga, Madonnę i świętego Franciszka.
Gdy słyszał bijący na modlitwę dzwon, szybko żegnał się ze wszystkimi mówiąc, że go wzywa jego Ojciec i Pan; a o. Franciszkowi Antoniemu z Viterbo powiedział tak: Ziomku mój, wszystko co czynimy, czynić nam trzeba dla miłości Boga... Nie podniósłbym ni źdźbła, gdyby to nie było na chwałą Bożą; robiąc inaczej stałby się męczennikiem szatana.
Wciąż miał na ustach swoje święte maksymy o Madonnie, którą zwał moja Pani Matka: Kto jest oddany Marii Przenajświętszej, nie może zaginąć; Kto miłuje Matkę a obraża jej Syna, jest obłudnym jej miłośnikiem; Kto obraża Syna nie kocha Matki; Nie jest oddany Marii ten, kto uchybia zniewagami jej boskiemu Synowi. Wciąż uczył i nawoływał, by powtarzać: O Mario Przenajświętsza, bądź mi światłem i przewodniczką osobliwie w godzinie śmierci. Gdy w ciężkich wypadkach błagano go o modlitwę do Madonny (zazwyczaj błagano o cud), mówił: Daj mi porozmawiać trochę z moja Panią Matką i przyjdź potem; albo: Złożę, prośbę do mojej Pani Matki, a później zobaczymy, jaki będzie reskrypt; i nie zawsze reskrypt spełniał pokładane w nim nadzieje, jak w wypadku Franciszka Leschiego, któremu brat Kryspin powiedział: Moja Pani Matka nie podpisała przedstawionej przeze mnie prośby o zdrowie twojego syna.
Liczne są powiedzenia dotyczące rzeczy ostatecznych. Wszystko co czyni brat Kryspin — czyni w świetle oczekującej go wieczności, i pragnie, by nikt nie stracił z oczu owej rzeczywistości, radosnej lub strasznej, zależnie od tego, jak się przeżywało życie. Siostrze Marii Konstancji zapowiada bliski, nieprzewidziany koniec słowami: Kto się rodzi, umiera. Przywiązanym do marności doczesnego życia przypominał: Z każdym dniem, dzień jeden prze`mija. Dodawał otuchy chorym i umęczonym, mówiąc: Cierpienie jest krótkie, ale radość wieczna, albo Tak wielkie jest szczęście, które mnie czeka, że każda męka jest mi rozkoszą, Bóg mi ją dał i Bóg mi ją odejmie: niechaj się dzieje jego najświętsza wola. Gdy ktoś wyrażał mu współczucie w jego cierpieniach, odpowiadał wesoło: Kiedy chcesz cierpieć dla miłości Boga, po śmierci?, albo: A co, mamy odkładać cierpienie na czas, kiedy będziemy w grobie? Najczęściej przestrzegał: Do raju nie zajedzie się karocą; Raj nie jest stworzony dla próżniaków; Do raju nie idzie się w papuciach.
Na myśl o piekle często wyrywał mu się okrzyk: Och, wieczności, och wieczności; chociaż był przekonany, że więcej trudu kosztuje pójście do piekła niż zdobycie raju świętymi uczynkami; i dodawał: Śmierć jest szkołą, która przywodzi do opamiętania szaleńców przywiązanych do świata. A tym szaleńcom, których sam spotykał, pomagał opamiętać się w porę. 

Kupcom powiadał: Bądźcie świadomi, że Bóg widzi cenę kupna i sprzedaży; pewnemu osobnikowi, którego widział zdążającego do domu schadzek, oświadczył: Najwyższy czas zawrócić z tej drogi, jeżeli chcesz odmienić swój los w niebie i na ziemi. Napominał też: Sprawy tego świata nie wiodą do Boga; Kto jest chciwy — jest potępiony.
Przeważnie jednak starał się wpoić poczucie ufności: tak więc tym, którzy zapytywali, czy będą zbawieni, z miejsca odpowiadał, że jeśli będą żywili nadzieję zbawienia, osiągną zbawienie, wszczepiał wszystkim, że Miłosierdzie Boże jest nieskończone; Miłosierdzie Boże, proszę pani, jest wielkie. Niechaj się pani uwolni od złych obyczajów dobrą spowiedzią; Potęga Boga nas stwarza, mądrość nami kieruje, miłosierdzie zaś zbawia. Pani Paulinie Schiavetti, dręczonej wątpliwościami, powiedział: Jeżeli człowiek robi ze swej strony co tylko może i co tylko wie, z całą resztą musi się rzucić w morze boskiego miłosierdzia.
Bardzo liczne są też powiedzenia brata Kryspina, związane z życiem zakonnym kapucynów, na przykład: Och, jak wielce jesteśmy zobowiązani Panu, który powołał nas do zakonnego życia. Służył on w nim dźwigając sakwy i oplatane gąsiory, które były jego krzyżem, ale o ile większy był krzyż Chrystusa!
Powtarzał często, że krzyż mnichów jest słomiany, w porównaniu z krzyżem ludzi świeckich; i chociaż krzyż przez nich niesiony może być z żelaza, w ogóle nie da się go porównać z tym, który niósł Chrystus. Miał tedy pogląd raczej minorowy na życie zakonne swoich czasów. Pragnął, aby było twórcze, surowe, poświęcone działaniu: Działajcie, synowie, póki jesteście młodzi i nie uciekajcie od cierpienia, bo na starość pozostanie wam już tylko dobra wola. On tak subtelny w swoich przestrogach, nie uciekał się do obrazów i alegorii w stosunku do mnichów. Bratu Franciszkowi Antoniemu z Viterbo, którego porwała złość na gwardiana, palnął: Mój ziomku, jeżeli chcesz zbawić duszę, musisz ściśle obserwować następujące rzeczy: kochać wszystkich, dobrze mówić o wszystkich, wyświadczać dobro wszystkim Innemu dał upomnienie: Jeżeli chcecie żyć w zadowoleniu wśród braci klasztornej, macie przestrzegać, między innymi, tych oto trzech zasad: cierpieć, milczeć i modlić się.


Był szczególnie surowy dla tych, którzy łamali ślub posłuszeństwa. Ostrzegał: Kto wyłamuje się z posłuszeństwa, jest martwą duszą przed Bogiem i ojcem — świętym Franciszkiem, i zawadzającym w klasztorze ciałem... przypomina bezmyślnego młokosa, zakałę rodziny, w której umie tylko siać niepokój, wadzić innych i wprowadzać zamęt; ... jest jak ciało nieboszczyka w domu, już bezużyteczne, mogące jedynie zakazić otoczenie swoim fetorem.
Przykazywał wspomagać biednych, którzy przychodzą do furty klasztornej i mówił, że Bóg ześle wszelką obfitość, gdy otworzymy szeroko dwoje drzwi, te na chór, ku większej chwale Pana i te u furty na pożytek biednych — i jeszcze — furta utrzymuje klasztor.
Wymagający w stosunku do mnichów, brat Kryspin wszystkie zastrzeżenia kierował do nich a nie do Reguły franciszkańskiej: uważał za największą łaskę móc w niej służyć Bogu. Spotykając orvietańskiego pacholika, syna Magdaleny Rosati, przepowiadał mu, że zostanie kapucynem, nucąc: Bez chleba i bez wina, braciszek brata Kryspina. Chłopiec wstąpił do klasztoru pod imieniem Hiacynt z Orvieto i zmarł w Palestrinie, jeszcze jako kleryk, w 1749 roku, mając 21 lat.

Istnieje też cała seria aforyzmów, o których można by powiedzieć, że są kongenialne z naturą brata Kryspina. Igra on nimi wesoło na temat przeróżnych faktów i sytuacji, nie rzadko bolesnych, z niewyczerpanym poczuciem humoru. Kupca z Orvieto, Franciszka Barbareschiego, utyskującego na podagrę, brat Kryspin namawiał żartobliwie do okopywania grządek dzidą Achillesa, czyli motyką, w Kryspińskiej willi, jak nazwał mały warzywnik, w którym hodował sałatę i jarzyny dla dobroczyńców klasztoru. Paląca, jak smagnięcie biczem, była inna odpowiedź, udzielona osobnikowi, który się domagał wyleczenia z tej samej choroby: Wasza choroba to raczej chiragra niż podagra, bo zalegacie z wyplatą zasług: wasza służba i robotnicy na was płaczą... Księżnej Barberini która żądała natychmiastowego uzdrowienia swojego syna Karola, powiedział: Mało ci, żeby wyzdrowiał w Roku Świętym? Chcesz się Panu Bogu rzucić do brody? Trzeba brać od Boga łaski, kiedy On je dać zechce. Kosmie Pueriniemu, który pożałował na jałmużnę flaszki gatunkowego wina, brat Kryspin oświadczył: No cóż, chcesz złożyć ofiarę Kaina? Kiedy jeden z kapucynów cudem uniknął śmierci, ryzykując przejście wpław rzeki wezbranej powodzią, brat Kryspin podśpiewywał: Wody mętne, wody wezbrane, możem wariat, ale się na drugi brzeg dostanę.
Bywało i tak, że brat Kryspin musiał mówić o sobie ... aby inni mogli mieć o nim pojęcie, bardziej odpowiadające prawdzie. To przynajmniej miał na myśli, kiedy nie rzadko wtórował tym, którzy go oczerniali i mówił: Jestem mniej wart od granatowych owoców, z których ostatecznie da się wycisnąć trochę soku, ale co można wycisnąć ze mnie? Dla uniknięcia pochwał i podziwu uciekał się do porównań i alegorii. Kiedy mu wymawiano, że psuje polewkę piołunem, odpowiadał: Szukaj goryczy, a zaznasz słodyczy, albo; Piołun to przyprawa nie dla podniebienia, ale dla ducha. Tym, którzy go żałowali, że wędruje w deszcz, powiadał: Przyjacielu, ja idę między jedną a drugą kroplą, albo zaczynał pogawędkę o swojej sybilli, która mu trzyma parasol nad głową, lub dźwiga za niego ciężkie sakwy. Kiedy się wybrał w odwiedziny do kardynała Filipa Antoniego Gualtieri, ten zapytał, czemu nie włożył przy tej okazji przyzwoitszego habitu i płaszcza. A Kryspin, żartobliwie jak zawsze odrzekł, otwierając poły płaszcza, że lśni on cały i z wierzchu i od środka, chcąc przez to powiedzieć, że jest wyświecony i podarty. Gdy ktoś wynosił pod niebiosa jego cud, ucinał krótko: Też macie się czemu dziwić! To nic nowego, że Bóg czyni cuda. Jak to, czyżbyś nie wiedział, przyjacielu, że św. Franciszek umie czynić cuda? W Montefiascone, gdzie ludzie odcinali skrawki jego habitu na relikwie, krzyczał: Co wy robicie, nieszczęśnicy? Tyle wam z tego przyjdzie co z kawałka psiego ogona... Czyście oszaleli? Tyle krzyku o napotkanego po drodze osła! Idźcie do kościoła modlić się do Boga.
W rozmowie brat Kryspin nawiązywał do tego jucznego skromnego bydlątka i zawsze bez cienia afektacji. Pewnego dnia rzekł do o. Jana Antoniego: Ojcze gwardianie, brat Kryspin jest osłem, ale wodze od jego uzdy są w waszym ręku; toteż kiedy zechcecie, żeby szedł albo stanął, ściągnijcie mu albo popuśćcie wodze. Kiedy mu pomagano dźwignąć sakwy na plecy, wesoło i jowialnie mówił: Objucz osła i ruszaj na jarmark; na pytanie, dlaczego nie nakrywa głowy dla ochrony przed słońcem czy deszczem, odpowiadał uciesznie: Nie wiesz, że osioł nie nosi kapelusza i że ja jestem osłem kapucynów? Zdarzyło się jednak, że dodawał z powagą: Wiesz dlaczego nigdy nie nakrywam głowy? Bo myślę, że jestem zawsze w obecności Boga,

Listy brata Kryspina

Brat Kryspin prowadził bardzo szeroką korespondencję: z proboszczami, zakonnicami, braćmi, z przedstawicielami arystokracji? i ze zwykłymi śmiertelnikami, którzy dawniej dawali mu chleb i wino, i którzy, w potrzebie, biegli myślą i stukali do serca tego, który znalazł Boga, by go prosić o modlitwę czy słowo pociechy.
Listów było wiele. W dekrecie traktującym o prawowierność pism brata Kryspina, ogłoszonym przez Kongregację Obrządków 23 XII 1767 roku, wymienia się ich 553, odszukanych w miastach: Bagonoregio, Citta delia Pieve, Civitascastellana, Montefiascone, Montepulciano, Orvieto, w Rzymie, Tivoli i Viterbo. Do nas jednak dotarła tylko znikoma ich część. O. Izydor Altari, szczęśliwy, zebrał ich w ciągu swojego życia 43, pisanych w latach 1726—1750, z których ostatni datowany jest na parę miesięcy przed śmiercią. Szkoda, że jego biografowie poświęcili im mało uwagi. Jest w nich cały brat Kryspin, ze swoją świętością pokorną, ludzką, wcale nie skomplikowaną, przejrzystą jak najczystszy kryształ. Można by powiedzieć, że każdy list jest fotografią duszy braciszka z Viterbo.
Wiele z nich to listy czysto grzecznościowe. Przyjaciele piszą do niego z życzeniami, do których, zwłaszcza, gdy był już w podeszłym wieku, dołączają drobne upominki. Brat Kryspin bierze pióro i spracowaną, schorzałą ręką kreśli bilecik z podziękowaniem. Jest wdzięczny za pamięć, jaką przyjaciele okazują biednemu grzesznikowi ...mnie nieboraczkowi ...mnie biedaczynie. Umie ocenić podarunek: Najuprzejmiej wdzięczność oświadczam za piękne szczotki mnie niegodnemu przesłane.
Dziękuje za przysłanego kurczaka, za smaczne ciastka, za znamienite wino. Ale brat Kryspin wie, że prości ludzie, przywykli pracować w pocie czoła, liczą każdy grosz, i nie chce przysparzać im kłopotów swoją osobą: A co do wina, proszę, żebyście mi go nie przysyłali... kiedy mi będzie potrzebne, dam wam znać. I wiedząc także, że przyjaciołom zależy na kąciku w jego sercu, zapewnia, że żywi do nich prastarą i niewymazaną wdzięczność, ucieleśnioną w modlitwie. Interesuje się ich losem, dzieli z nimi radości i smutki, chwali, dodaje otuchy, przestrzega, ale przede wszystkim wynosi ich wzwyż aż do nieba zbawiennej woli Bożej — chociaż  jest ona  często  tak  bolesna i  ciężka  dla ułomnej  natury ludzkiej.
Kryspin, istotnie, umie wpoić prawdy chrześcijańskie, mimo że niosą one z sobą brzemię: Z radością ducha ... całuj miłościwą prawicę Boga, który go chłoszcze jak ojciec, by nie musiał go karać jako sędzia; zgodnie z logiką Kryspina cierpienia są wonnym całopaleniem wzlatującym do Boga, a pogodzenie się z wolą Bożą jest widomym znakiem przeznaczenia.
Aby stało się to mniej trudne, brat Kryspin zaleca modlitwę, nieustanną i ufną ucieczkę do Boga, a zwłaszcza do jego Matki Maryi: Bądźcie coraz bardziej oddani Przenajświętszej Dziewicy, jeżeli chcecie się dostać do raju. Nie ma ani jednego listu, w którym by o tym nie wspominał. Przyjaciele mogą być pewni, że nie są sami. On nie przestawał modlić się za nich: Ja pracuję nieustannie w moich nieudolnych modłach; Nigdy nie zapominam się modlić ... za całe miasto Orvieto. Wielu pytało go o radę, jak zatapiać się w modlitwie myślnej. Na przykład jak medytować owocnie nad męką Jezusa. I brat Kryspin odpowiada, że trzeba być w pełni świadomym: Kto cierpi, co cierpi, i za kogo cierpi, l pisze o tym dalej z wielką mnogością uzasadnień i pewien przyswojonych sobie gruntownie w treści duchowej rzeczy. 
W istocie, Bolesna męka Chrystusa wystarczy, aby uchronić nas wszystkich od piekła.
Przed bratem Kryspinem niczego nie tajono, nawet listownie, donoszono mu o chorobach, o dzieciach przysparzających wiele trosk, o doświadczeniach duchowych, zatargach zamącających życie klasztorne, o ciężkich porodach. Były i proste pytania: Czy mam wypocząć? (Tak, dla zbawienia twojej duszy) i prośby o protekcje (świat się nie zmienia!) i wołanie o ratunek spowiedników, których uwłaczające ich czci niegodne oskarżenia, pogrążały w rozpaczy...
Nigdy żaden list nie pozostał bez odpowiedzi, bo nawet pokora nie zwalnia brata Kryspina od pełnienia dzieła miłosierdzia. Tak więc braciszek, po wstępnym oświadczeniu — nie pozbawionym lekkiej ironii — że nie szuka się oświecenia u klasztornego osła, odpowiada: Mniemam ze swej strony, że przede wszystkim byłoby wskazane wstąpienie w związek małżeński pierworodnego, gwoli zapobieżenia niesnaskom po zawarciu małżeństwa, jak zazwyczaj w takich okolicznościach bywa...
A do tego najstarszego z braci pisze bez niedomówień: By nie dawał posłuchu nikomu, kto by go do darowizny przymuszał, bo będzie żałował po niewczasie. Basta! Z waszej wielmożności rozumny człowiek ... I dopowiem tylko, żeby pamiętał o zbawieniu duszy.
Pisze zawsze stanowczo: Niechaj czujność twoja w służbie Bogu wciąż wzrasta; Nade wszystko bądź pokorny, to bowiem jest podstawą wszelkich cnót; Powiadam tylko, byście rozważyli to, córo wam powiedział. Brat Kryspin nie żyje jednak w obłokach, trzeźwo myśli i wie, że Pan może kazać czekać, a ludzie unicestwić każdą jego modlitwę. Tak więc po odprawieniu modłów do Pana w intencji swoich przyjaciół pisze: Jedno tylko pozostaje, aby Bóg miłosierny zechciał wysłuchać mnie niegodnego grzesznika. Pewna osoba, która była mu polecona, nie chce się odmienić na lepsze po tylu modlitwach odmawianych przez niego w jej intencji; i brat Kryspin stwierdza ze smutkiem: Wyraźny to znak twardego serca.
W stosunku do możnowładców nie jest służalczy. Co więcej, jedynie w stosunku do nich braciszek używa języka, który można by nazwać twardym. Jeżeli chcecie, panie, aby Bóg wam sprzyjał i zbawił waszą duszę... oddajcie coście winni; Natchniony przez mojego umiłowanego Jezusa powiadam .... żebyście zadali gwałt swoim żądzom!; i od czasu do czasu, z zachowaniem właściwej mu dyskrecji i lakoniczności, idzie opanowywać falę występków wyciekającą z tego zatrutego źródła.
Umie natomiast współczuć wiedzionym na pokuszenie. Tak na przykład, do zacnego księdza z Bagnoregio, który poznał okropność zwątpienia w wartość swojej posługi kapłańskiej, pisze, by odegnał ową dręczącą myśl, jest to bowiem chimera, która się wkradła do serca waszej wielebności, za podszeptem wroga piekielnego. Zasłużonemu proboszczowi, nękanemu rozterką wewnętrzną, brat Kryspin daje rady na miarę słynnych mądrości i doświadczeniom kierowników duchowych: Nabierzcie wielkiego i mężnego ducha... Idźcie radośnie (wypełniać obowiązki często bardzo delikatnej natury) nie zważając na rozterkę... Niechaj dane wam będzie ... weselić się w Panu i nie ustawać w pracy nad tym, co sobie upodobał godnej waszego kapłańskiego powołania. Nasze życie jest nieustającą walką, lecz to właśnie jest znakiem, że zostaliśmy przeznaczeni, za sprawą Miłosierdzia Bożego, na wielkich książąt w raju. Ta myśl przewodnia wciąż powraca w listach viterbskiego brata: Chrześcijanina nie opuszcza nigdy radość ducha dzięki chwalebnej wieczności, która go czeka.
Jest to ostatni list i najdłuższy z opublikowanych. Ukazuje on kulturę biblijną, delikatność wyrazu, przenikliwość psychologiczną, dar prawdziwy sterowania duszą ludzką w zdradzieckich odmętach ducha i nie tylko, bo nawet najlepsi chrześcijanie obciążeni są grzechem dziedziczonym, tym Adama.
List ten jest niejako testamentem i zarazem jednym z najbardziej wyrazistych wizerunków życia duchowego brata Kryspina.

 Rycerski do końca

Brat Kryspin zaniemógł w Orvieto, zimą 1747—1748. Reumatyzm, podagra, chiragra, z silną gorączką, przykuły go do łóżka. Leżał w przytulisku i pielęgnowały go osoby świeckie, póki nie przysłano dwóch braci do opieki nad nim, dniem i nocą. Don Herkulesowi Salbiatiemu, który go zapytał jak może być tak rozradowany przy tylu dolegliwościach, odpowiedział, że bóle wcale mu nie wadzą. Ale potem, skinąwszy, by się przybliżył, szepnął mu do ucha: Wiesz co mnie boli? Że przeze mnie ci bracia narażeni są na tyle trudów.
Wprawdzie, w dawnych latach, on sam pielęgnował wielu chorych braci w przytulisku, nie było tam odpowiednich warunków do leczenia pacjenta tak ciężko chorego. Poza tym brat Kryspin był przekonany, że musi umrzeć w Rzymie, po dostąpieniu odpustu w Roku Świętym, 1750. Mówił to wielu osobom odwiedzającym go. I dlatego ojciec gwardian poczynił pierwsze kroki dla porozumienia się z kilku miejskimi notablami, którzy zgodzili się aby wyjechał w tajemnicy, aby ludność nie dowiedziała się o tym.
Do klasztoru, gdzie miał spędzić dni kilka, wyjechał o świcie 13 maja 1748 roku, kolasą, ofiarowaną do jego dyspozycji, przez rodzinę Falzacappów, u której był niegdyś gościem w Tarkwinii, i która — o czym nie wiedział — kazała namalować jego portret.
W Rzymie, wbrew wszelkim przewidywaniom, jego zdrowie uległo pewnej poprawie. Był tam ogólnie znany. Podczas jego przyjazdu, jak zeznał jeden z naocznych świadków Rzym szalał. Jak widać z dawna już dotarła tam jego sława. Pewnego razu brat Kryspin będzie się skarżył o. Aniołowi z Viterbo: O Boże! Nie wiem, dlaczego gromadzi się dokoła mnie tylu ludzi: nie jestem świętym, nie jestem prorokiem... Zaczęły się korowody do klasztoru i możnych, i prostaczków, a także, o wiele bardziej dla niego męczące, jego wizyty u chorych w całym Rzymie. Wielu przysyłało po niego karoce, on jednak, dopóki mógł, wolał chodzić pieszo, mówiąc, że tak jest lepiej dla osła świętego Franciszka. Najczęściej przyjmował petentów u drzwi kościoła, gdzie dyżurował do obiadu, a potem od nieszporów do późnego wieczora. Zdarzyło się, że gdy po raz nie wiedzieć który zgłaszano prośby o dalsze odwiedziny po domach, ojciec gwardian Józef Maria z Nicei sprzeciwił się: Jak to, wszyscy chcą brata Kryspina, a nikt nie ma dla brata Kryspina litości? Ledwie zdążył to powiedzieć, wysunął się naprzód brat Kryspin i powiedział: Ojcze Przełożony, jeżeli stoi temu na przeszkodzie tylko moja słabość, to pocieszmy od razu tego bliźniego, bo ja mogę i starcza mi sił, żeby iść nawiedzać chorych.
Ostatnia choroba — zapalenie płuc — zwaliła z nóg brata Kryspina 13 maja 1750. Na kilka dni przedtem odwiedzał przyjaciół, by się z nimi pożegnać. Księciu Barberiniemu powiedział: Czas już iść do miejsca stałego pobytu.
 Na co książę, sądząc że jego ma na myśli, wzdrygnął się cały, ale brat Kryspin zaraz mu wyjaśnił to nieporozumienie. Pewnego dnia jeden z jego ziomków udzielił mu rady, aby rozpamiętywał Mękę Pańską. Odrzekł mu: O tak, o. Aniele Antoni, w niej pokładam wszystkie moje nadzieje; kiedy pielęgniarz oznajmił mu, że koniec jest już bliski, zawołał: Laetatus sum in his, que dicta sunt mihi. Zapewni jednak pielęgniarza i innych, że nie murze 17, ani 18 maja, by nie zakłócać uroczystości w dniu świętego Feliksa. I tak się stało: umarł 19 maja 1750 roku, o godzinie 14,30. W ostatnich dniach często powtarzał modlitwę: O Boże mój, dokonaj dzieła twojego miłosierdzia i przez chwałą przenajświętszej męki Pana mojego Jezusa Chrystusa zbaw duszę moją.
Wielkie rzesze szły uczcić jego ciało. Jeden z żołnierzy ze straży porządkowej, Wilhelm Marini, opisuje w malowniczych słowach ową legię świata i ludu wszelakiego mrowie; inny żołnierz, Jan Uberti, mówi jak poruszył go widok niezliczonych wielmożów: Falconierich, Berninich, Barberinich, Altierich i wielu, wielu innych, padających na klęczki, i całujących z płaczem rąbek habitu brata Kryspina; po czym dodaje: Myślę, że w tym dniu... wypłakałem cały dzban łez.
Po sześciu dniach odbył się pogrzeb w kościele Niepokalanego Poczęcia; ciało brata Kryspina spoczęło w tzw. Skrytej Kaplicy, złożone w grobie. Coraz głośniej było o jego świętości, w związku z czym w latach 1755—1757 toczył się proces informacyjny w Orvieto i Rzymie. Przy tej okazji o. Aleksander z Bassano oświadczył: Zostały już odbite różnorakie wizerunki sługi Bożego, w samym tylko Rzymie zrobiono coś około 10 kopersztychów, że nie wspomnę o dalszych, wykonanych w innych miejscowościach i przy tak powszechnym do niego nabożeństwie, trudno nastarczyć z rozdzielaniem tych rycin wśród ludu.
Beatyfikacja brata Kryspina odbyła się 7 września 1806 roku. W końcu 18 lutego 1923 roku otwarto proces jego kanonizacji i 13 lipca 1979 roku opublikowano dekret aprobaty cudu przypisanego jego wstawiennictwu. Ojciec św. Jan Paweł II dnia 20 czerwca 1982 roku ogłosił w Rzymie, podczas Kapituły Generalnej Braci Mniejszych Kapucynów, bł. Kryspina — świętym. Była to pierwsza kanonizacja, dokonana przez Karola Wojtyłę, Papieża z Polski w 800-lecie urodzin św. Franciszka i 300-lecie przybycia Braci Mniejszych Kapucynów do Kraju Lechitów.