Dzieciństwo i młodość
Urodził
się jako trzecie z kolei dziecko w rodzinie Santy i Santa Porri w miejscowości
Cantalice we Włoszech w Dolinie Rieti (według niektórych mniej prawdopodobnych
źródeł - w San Liberato).
Miał
trzech braci: Błażeja, Karola i Piotra Marię oraz jedną siostrę o imieniu
Potenza. Jego rodzice wraz z dziećmi tworzyli prostą, pobożną, pracowitą
rodzinę chłopską.
Feliks
od wczesnego dzieciństwa był uczony wykonywania prac gospodarskich przy
zwierzętach (pasł bydło) i w polu. Nie miał wykształcenia, ale jego naturalna
skromność i dobroć zjednała mu uznanie i szacunek wśród rówieśników. Nigdy nie
uczył się pisać ani czytać. Mimo to dobrze znał historie biblijne i żywoty świętych,
ponieważ prosił innych, żeby mu je czytali. Dość wcześnie dały się zauważyć
jego zdolności organizacyjne i głęboka pobożność.
Jak
głosi legenda, Feliks od najmłodszych lat lubił podczas pracy robić krzyże z
patyków albo rzeźbić je w korze, modlić się przed nimi, rozważając cierpienia Jezusa, i rozdawać je innym. Ten zwyczaj praktykował do końca
swego życia.
W
wieku 12 lat podjął służbę u dziedzica Marka Tuliusza Picchi w Citta Ducale.
Najpierw polecono mu paść bydło, a po kilku latach podjął ciężką pracę w polu.
Feliks
lubił przebywać w samotności. Stronił od zbędnych rozmów. Zawsze jednak
odpowiadał z życzliwością, gdy był o coś zapytany. Jego sposób życia był
podporządkowany wewnętrznym potrzebom duszy. Ze swego małego pokoju na poddaszu
uczynił pustelnię, aby oddawać się modlitwie. W dniach postów, których
przestrzegał bardzo rygorystycznie, pierwszy posiłek spożywał dopiero po
zachodzie słońca. Niedziele i święta poświęcał Bogu. Przystępował wtedy do
spowiedzi i Komunii św. Z wielką gorliwością uczestniczył we Mszy św. Źródła
biograficzne wspominają o ekstazach podczas Mszy św. Jest w nich także wzmianka o darze bilokacji: widziano Feliksa jednocześnie w dwóch miejscach – w
kościele i w pracy na polu. Do ulubionych lektur, które na jego prośbę czytali
mu ludzie posiadający tę umiejętność, dołączyły się żywoty świętych pustelników
i ojców pustyni. Na podstawie ich biografii ukształtowało się w nim pragnienie
poświęcenia życia Bogu.
Na
swej drodze poznał nową rodzinę zakonną – Braci Mniejszych Kapucynów – którą
papież zatwierdził w 1525 r. Zachwyciło go kapucyńskie ubóstwo, pokora i prostota.
Nie odpowiedział jednak od razu na powołanie, rodzące się w jego sercu. Dopiero pewne wydarzenie, w
którym dostrzegł Bożą interwencję, wpłynęło na jego decyzję.
W 1543 roku, gdy jako 28-letni mężczyzna pracował u dziedzica,
poproszono go, by pomógł zaprząc dwa młode woły, które jeszcze nigdy nie
ciągnęły pługa. Gdy nadszedł dziedzic, ubrany w jaskrawo ubarwione szaty, woły
przestraszyły się. Zerwały się do ucieczki, przewróciły Feliksa i przeciągnęły
po nim lemiesz pługa. Wszystkim obserwującym to zdarzenie wydawało się, że
taki wypadek to pewna śmierć. Kiedy jednak Feliks podniósł się, zobaczył, że
miał jedynie porozrywane szaty, zawołał: „Litości!
Łaski! Litości, Panie! Teraz wiem, czego żądasz ode mnie: pójdę za Tobą!” Poprosił o zwolnienie ze służby, a
zarobione pieniądze rozdał ubogim. Gdy spytano go, dlaczego ani grosza nie
podarował braciom, rzekł: „Chrystusowa
rada jest taka; chciałbym we wszystkim być Mu posłusznym”.
U Braci Mniejszych Kapucynów
Feliks
zgłosił się do klasztoru w Citta Ducale i poprosił o przyjęcie. Gwardian zaprowadził go do kościoła i wskazał na Chrystusa ukrzyżowanego: „On
jest tu naszym wzorem. Tak jak Chrystus szedł drogą cierpienia, tak również my
powinniśmy dotrzymywać Mu kroku”. Gdy
gwardian przekonał się o prawdziwości powołania Feliksa, napisał list do prowincjała w Rzymie i wysłał tam kandydata. Po 18-godzinnej wędrówce Feliks
dotarł do Rzymu. Tam poprosił gwardiana o. Bernardyna z Astii o przyjęcie. Ten
także obszedł się z nim ostro, ale szybko przekonał się o uczciwości i pokorze
kandydata. Przedstawił go prowincjałowi o. Rafałowi z Volaterra, który bez
wahania przyjął Feliksa do nowicjatu. Nowicjat znajdował się wówczas w Antocoli, w małym
klasztorze w Górach Sabińskich. Prowincjał wysłał go tam i nakazał stawić się u
magistra nowicjatu. Feliks osiągnął to, do czego Bóg go wzywał i czego sam
pragnął. Po ośmiu dniach Feliks zdjął świecki ubiór – nadeszła upragniona
chwila obłóczyn. Znamienne, że nie nadano mu nowego imienia, jak to zwykle
czyniono. Pozostawiono mu chrzestne imię, które znaczy „szczęśliwy”.
W
nowicjacie zaczął doświadczać przeróżnych pokus, które dotąd były mu nieznane.
Wyjawił wszystkie trudności magistrowi i modlił się żarliwiej niż zwykle.
Pokusy spowodowały taki skutek, że wewnętrzne zmagania zahartowały młodego
nowicjusza. Jego magister powiedział: „Wydaje
mi się, że brat Feliks modli się bez przerwy; jest chodzącą modlitwą”. Praktyki pokutne nie były trudne dla
brata Feliksa. Najtrudniejsza okazała się próba, której poddał go Bóg. Przez
cały rok miał gorączkę, nic go nie cieszyło, wszystko wydawało się wstrętne.
Jednak modlił się i pracował, jak gdyby był zdrowy. Martwił się, czy pomimo
słabego zdrowia zostanie dopuszczony do profesji. Przełożeni widząc jego
postawę, nie mieli wątpliwości. Podczas wotacji (głosowania) większość
wspólnoty opowiedziała się za nim. Prawdopodobnie swoją profesję złożył na
górze San Giovanni 18 maja 1545.
Następnie
przeszedł na krótko do Tivoli dla wzmocnienia zdrowia. Tu, pod duchową opieką
o. Michała z Segusia (Susa), zakonnika wykształconego i pobożnego, zatapiał się
jeszcze głębiej w tajemnicach Ukrzyżowanego. Bracia przekonali się wkrótce, że
br. Feliks przewyższa innych gorliwością i pobożnością. Zadawali sobie pytanie: „Jak to możliwe, że prosty chłop,
popędzający dotychczas woły, już na początku drogi zakonnej jest tak dobry w
sprawach duchowych?”. Feliks
nie chciał być nikim więcej, niż był w rzeczywistości. Jako chłop był oddany
swemu zajęciu, jako zakonnik – tym bardziej oddawał się służbie Bożej. Stosował
się wiernie do Reguły i Konstytucji swojego młodego Zakonu. Przez całe życie zakonne był wzorem posłuszeństwa,
ubóstwa, modlitwy, pokory, wdzięczności i pogody ducha.
Kwestarz - Ewangelizator
Kapucyni
nie pobierali opłat za spełniane posługi religijne. Żyli z tego, co ludzie
dobrowolnie im dali. Gdy ofiary nie wystarczały na ich utrzymanie, wtedy
udawali się „po kweście”. Nie była to łatwa służba. Na kwestarskie wędrówki po
Rzymie wysyłano tylko braci doświadczonych i dojrzałych. Jeżeli więc przełożeni
klasztoru św. Bonawentury wyznaczyli na urząd kwestarza 32-letniego br.
Feliksa, który dopiero co ukończył nowicjat, dali dowód, jak wysoko go cenili.
Najpierw br. Feliks kwestował pod opieką starszego br. Anioła z
Colle-Discepoli, który wkrótce zmarł. Od tego czasu Feliks sam jako kwestarz musiał troszczyć się o potrzeby materialne współbraci.
Każdego dnia zaraz po pierwszej Mszy św. wybierał się w drogę. Pukał do
kolejnych drzwi, prosząc o wsparcie dla braci i ubogich. Trafiał do różnych
domów. Takich, w których przyjmowano go z radością i uprzejmością, gdzie jego
serdeczna życzliwość i błogosławieństwo Chrystusowe znajdowało przyjęcie i
wnosiło pokój. Ale bywało i tak, że pukał do drzwi, zza których usłyszał
niejedno przekleństwo albo wyzwisko, za którymi toczyło się życie biedne,
grzeszne, bezbożne. Widział ogrom ludzkiej biedy na rzymskich ulicach i
podwórkach. Był świadkiem dramatów rodzinnych, sąsiedzkiej niezgody,
wielorakiej krzywdy ludzkiej.
Starał
się iść do ludzi z Ewangelią w sercu. Umiał cieszyć się z cieszącymi, a smucić się ze
smutnymi. Jednym przynosił kawałek ukwestowanego chleba, a innym wyrzeźbiony
przez siebie krzyżyk. Był skromny i uprzejmy wobec drugich. Nie odpłacał złem
za zło, gdy bywał wyśmiany i obrzucany wyzwiskami. Miał zwyczaj za wszystko
dziękować powiedzeniem: DEO GRATIAS, co w języku łacińskim znaczy "Bogu
niech będą dzięki", lub krócej - "Bogu dzięki". Dlatego wszyscy
nazywali go jakby nowym imieniem: brat Deogratias. To wszystko nie tylko
wzbudzało szacunek i podziw dla br. Feliksa, ale sprawiło, że miał opinię świętego.
Za
pozwoleniem przełożonych kwestował także dla biednych, ponieważ często był świadkiem,
jak nędza i choroba mogą przywieść do rozpaczy, a następnie do ruiny moralnej.
W niedziele, odwiedzając chorych w szpitalach lub domach, krzepił ich dobrym
słowem i obdarowywał swoimi krzyżykami. Tłumaczył chorym wartość cierpienia i
głosił im Ewangelię o Chrystusie. Jego miłosierdzie szczególnie zajaśniało podczas zarazy i głodu, które
nawiedziły Rzym w 1550 r. Jego ludzkie miłosierdzie Bóg wspierał cudownymi
znakami.
Wydaje
się, że najwięcej wpływu wywarł na dzieci Rzymu. Gdy zjawiał się na ulicy
zakonnik z workiem, zaraz otaczała go gromada dzieci pociągnięta prostotą i
radosnym usposobieniem „Brata Deogratias”. Korzystając z okazji, br. Feliks
uczył je katechizmu, własnych modlitw i
piosenek, które prosto i jasno ukazywały piękno cnoty i brzydotę grzechu. Często też cudownie przywracał dzieciom zdrowie. Gdy
przyniesiono do niego ciężko chore dziecko, Feliks wziął olej z lampki płonącej
przed tabernakulum i namaścił nim jego czoło. Dziecko powróciło do zdrowia, a
szczęście – do jego rodziców. Na pamiątkę tamtego cudu w kościołach OO.
Kapucynów święci się olej nazywany „olejem św. Feliksa” i namaszcza się nim
zarówno dzieci, jak wszystkich, którzy pragną z wiarą go przyjąć.
Nigdy
nie przeniesiono br. Feliksa z Rzymu do innego klasztoru. Pełnił urząd
kwestarza przez ponad 40 lat (od 1547 do 1587 roku), aż do swej śmierci.
Wędrując po Rzymie spotykał się
z wielkimi świętymi. Jego znajomymi byli m.in.: św. Franciszek Borgiasz, św. Pius V, św. Karol
Boromeusz, bp (1538-1584), św. Alojzy
Gonzaga (1569-1591), św. Kamil
de Lellis (1550-1614).
Szczególna przyjaźń łączyła go ze św.
Filipem Nereuszem (1515-1595).
Życie
modlitwy i pokuty
W przeciwieństwie do innych
świętych zakonu kapucynów, br. Feliks rzadko modlił się na różańcu.
Jednemu ze współbraci zwierzył się, że prawie nigdy nie może zmówić różańca do
końca. Jedno nawet słowo potrafiło wprawić go w stan ekstazy. Nie zaniedbywał
jednak modlitw przepisanych przez Regułę i regularnie odmawiał "Ojcze
nasz". Czynił to jednak z tak wielkim skupieniem, że ta modlitwa ustna
przemieniała się w myślną. Gdy kwestował po Rzymie, nie mógł być obecny na
wspólnych rozmyślaniach. Mimo że przez cały dzień zbierał jałmużnę,
praca ta nie odwodziła go od Boga: gdy zauważył
dobro – dziękował Bogu; gdy natrafił na zło – prosił Boga o przebaczenie i
pomoc; gdy spotkał się z nędzą i nieszczęściem, ogarniało go współczucie i zanosił
gorące modlitwy za wystawionych na próbę. Z tymi wszystkimi przeżyciami
powracał do klasztoru, aby w nocnych modlitwach przedstawić je jeszcze raz
Bogu.
Rzymski klimat dla zakonnika, który
niemal cały czas przebywał na dworze, niósł dotkliwe cierpienie albo z powodu
nadmiernego upału, albo przenikliwego zimna. Swoje zadanie pełnił, chodząc
prawie zawsze boso. Stopy miał poranione, a skórę na nich tak grubą, że gdy
popękała, zszywał ją igłą i nicią. Nie lubił grzać się przy ogniu. Tłumaczył
wtedy swemu ciału, które - podobnie jak św. Franciszek z Asyżu - nazywał „osiołkiem”: „Nie pójdziesz grzać się przy
ogniu! Będziesz biegać dookoła niego aż się rozgrzejesz, ale do ognia nie
pójdziesz, bo przy ogniu uczeń zaparł się swego Mistrza.”
Po powrocie z kwesty spał przez
godzinę. Gdy bracia szli spać, wstawał i szedł do kościoła. Czyścił lampę.
Sprawdzał, czy jest sam. Stawał na środku kościoła. Wypowiadał jakiś fragment Pisma św. lub antyfonę (szczególnie w Adwencie i Wielkim Poście)
i zaczynał rozmyślanie. Czasem braciom udawało się schować i być świadkami
nocnych modlitw br. Feliksa. Br. Franciszek z Pistoli zobaczył, jak Feliks
rozpostarł ręce, jakby był na krzyżu, i wołał: „Panie, oddaję Tobie ten lud,
polecam Tobie wszystkich dobrodziejów”. Łzy
spływały mu po twarzy, szlochał przez kwadrans, a potem stał nieruchomo dwie
godziny przed Najświętszym Sakramentem. Ktoś innym razem
zaobserwował br. Feliksa w ekstazie, jak wołał głośno:„Gorąco pragnąłem
spożyć tę wieczerzę z wami przed swoją męką”. Po chwili mówił znowu: „Ten, który mnie pocałuje, zdradzi
mnie”. Widocznie przeżywał w
uniesieniu mistycznym wieczerzę Wielkiego
Czwartku. Ogarniała go radość i głęboki smutek. Czasami wydawał się upojony
miłością Bożą. Wymachiwał rękami, jakby grał na jakimś instrumencie. Przy tym
wciąż powtarzał: „Panie,
Panie!” Innym razem ktoś
podsłuchał rozmowę br. Feliksa ze św. Franciszkiem. Wyciągnąwszy ręce, jakby
kogoś zamierzał objąć, wołał: „O,
Franciszku! O, Franciszku! Weź w opiekę swego biednego brata Feliksa!”
Gdy wybijała północ, budził
braci na nocne pacierze. Sam szedł do celi na krótki odpoczynek. Ledwie bracia
skończyli modlitwy chórowe, wracał ponownie do kościoła, aby modlić się do
rana. Treścią jego medytacji były przede wszystkim cierpienia i
męka Chrystusa. Kontemplacja Ukrzyżowanego zaprowadziła br. Feliksa
na szczyty zjednoczenia z Bogiem.
Lubił wspominać, że zna tylko
sześć liter: pięć czerwonych i jedną białą. Przez czerwone rozumiał pięć ran Zbawiciela, a
przez tę jedną białą – ukochaną Matkę
Najświętszą, którą darzył dziecięcą miłością.
Jeśli zawsze kochał dzieci, to
tym bardziej w czasie świąt Bożego
Narodzenia. Do tych świąt przygotowywał się szczególnie. Bardziej pokutował i modlił się. A gdy nadszedł dzień
Narodzenia Pańskiego, budował sobie małą szopkę, klęczał i
adorował miłość Boga do człowieka. Ze łzami powtarzał: „Jezus, Jezus, Jezus”.
O. Lupus, widział pewnej nocy, jak br. Feliks rzucił się na ziemię przed
głównym ołtarzem i błagał Matkę Bożą, aby zechciała mu
dać na chwilę swoje Dziecię. Po chwili obraz Maryi w głównym ołtarzu ożył.
Matka Boża podeszła do br. Feliksa i złożyła mu w ramiona Boże Dzieciątko.
Czule i delikatnie wziął Je w objęcia, przytulił do siebie. Z radości łzy
ciekły mu po twarzy. Na podstawie tego zdarzenia br. Feliks przedstawiany jest
w ikonografii chrześcijańskiej przeważnie
z Dzieciątkiem Jezus.
Śmierć i rozwój kultu
Pewnego razu na modlitwie Bóg
dał mu poznać chwilę śmierci oraz cześć jaką będzie odbierać na ziemi. Wkrótce
po tym objawieniu rozchorował się i dostał gorączki. Chociaż rozpoznał znak
zbliżającej się śmierci, udał się na kwestę. Brat Matteo, czujny i wierny
towarzysz, zauważył osłabienie br. Feliksa i namówił go do powrotu do
klasztoru. W chorobie otrzymał wszelką pomoc duchową i materialną. Radość
wypełniła jego serce, gdy mu powiedziano, że czas przyjąć Wiatyk. Wyszeptał
tylko: „Deo gratias”. Ze szczerą pokorą przeprosił braci za przykrości i za
kłopot, który im sprawił. Po przyjęciu Wiatyku drżącym głosem wyśpiewał „O
Sacrum Convivium”, po czym poprosił, by go zostawiono sam na sam z Bogiem. Brat
Urban, który pozostał przy umierającym, twierdził, że Jezus i Maryja ukazali
się umierającemu. W chwili odchodzenia do nowego życia zanucił raz jeszcze:
Jezu, Jezu, moje kochanie,
Przyjmij dar serca mego!
I już nigdy, mój drogi Panie,
Nie oddawaj mi daru tego!
Był to drugi dzień uroczystości Zesłania Ducha Świętego, 18 maja 1587 r., dzień rozpoczęcia kapituły generalnej OO. Kapucynów.
Od tej chwili rozpoczął się
szereg nadzwyczajnych wydarzeń: nagła przemiana ciała zmarłego, które stało się
świeże, gładkie i giętkie; tłumy gromadziły się przy jego ciele, ludzie
odcinali kawałki habitu na relikwie,
działy się cuda.
Proces
beatyfikacyjny i kanonizacyjny
Spontaniczna cześć oddawana
pokornemu braciszkowi sprawiła, że papież Sykstus V polecił gwardianowi przygotować
niezwłocznie sprawozdanie o życiu i czynach Feliksa; bardzo szybko zebrano
wszystkie niezbędne dokumenty i do listopada proces informacyjny w Rzymie
został zakończony, jednak śmierć papieża spowodowała zatrzymanie prac nad
procesem beatyfikacyjnym.
Kiedy później zauważono wonny
olejek wydobywający się z trumny br. Feliksa, olejek mający właściwości
lecznicze, dokonano ekshumacji ciała i znaleziono je dobrze
zachowane. Cały Rzym znów domagał się wyniesienia go na ołtarze.
Kapucyni jednak powoli
prowadzili sprawę jego beatyfikacji i dopiero 1
października 1625 papież Urban VIII ogłosił Feliksa błogosławionym. Prawie
wiek później, 22 maja 1712 papież Klemens XII kanonizował go – pierwszego spośród kapucynów,
wyznaczając dzień 18 maja ku jego czci.
W dniu 27 sierpnia 1631 ciało św. Feliksa przeniesiono z
kościoła św. Mikołaja do nowego kościoła Niepokalanego Poczęcia, gdzie znajduje
się do dziś. Kult św. Feliksa szerzył się szybko we
Włoszech i innych krajach Europy.
Polska czciła tego świętego
zakonnika ogłaszając go oficjalnie patronem dzieci. W Warszawie dzień 18 maja
obchodzono jako Dzień Dziecka. Tego dnia rodzice przyprowadzali swoje dzieci do
kościoła kapucyńskiego, aby namaszczono je cudownym „olejkiem św. Feliksa”.