Leopold Mandić urodził się w 1866 roku w
Castelnovo w Dalmacji. W rodzinie doświadczył głębokiej miłości i pobożności,
ale także biedy. Uczył się w niższym seminarium w Udine, habit kapucyński
przyjął w 1884 roku, a cztery lata później złożył śluby wieczyste. W 1890
roku został wyświęcony na kapłana.
Niewielu jest ludzi, do których tytuł „wielki
mały człowiek” pasowałby tak wyśmienicie, jak do świętego Leopolda Mandicia.
Był niewielkiego wzrostu – liczył zaledwie 135 centymetrów, utykał, mówił
dość niewyraźnie, przynajmniej na tyle, aby przełożeni nie zalecali mu
kaznodziejstwa.
Marzył o misjach w krajach Wschodu, chciał być
apostołem jedności z chrześcijanami obrządków wschodnich. Nikt z
przełożonych, mając na uwadze jego mizerną kondycję fizyczną, nie brał
poważnie pod uwagę tej propozycji. Leopold „został więc tymczasowo skierowany
do Padwy jako spowiednik”. Pracował tam prawie czterdzieści lat. W maleńkiej,
dusznej celi, blisko wyjścia ze starego klasztoru, przyjmował tych
wszystkich, którzy potrzebowali Bożego miłosierdzia. Słuchał spowiedzi od
dwunastu do piętnastu godzin dziennie. Zwykle nie potrzebował wielu słów,
otrzymał bowiem od Pana Boga dar czytania w ludzkich sumieniach. Posługiwał z
cierpliwością, nie ma ani jednego świadectwa o tym, aby św. Leopold
niecierpliwił się, krzyczał. Jego pouczenia – krótkie, pełne treści, były jak
pigułki Bożej mądrości.
Rozdając Boże przebaczenie, stale pragnął udać
się na misje. Tęsknił „za drugim brzegiem Adriatyku”, za innym ludem, za
służbą misjonarską. Przez lata nieustannie odnawiał swoje pragnienie pracy
nad pojednaniem chrześcijaństwa. W notatkach czynionych przez niego na
odwrotach obrazków i luźnych kartkach powraca motyw oddania się Bogu w
intencji pojednania z chrześcijaństwem wschodnim. Powoli odkrywał jednak, że
jego Wschód jest gdzie indziej, że jego praca dla wschodniego chrześcijaństwa
ma inny charakter. Pełne odkrycie sposobu realizacji tej misji dokonało się w
bardzo prostym momencie.
Tak tę sytuację opisuje generał zakonu
kapucynów, o. Paschalis Rywalski w orędziu wydanym z okazji beatyfikacji
Leopolda Mandicia: „– Jak to się dzieje, Ojcze, że kiedyś tak bardzo
pragnąłeś wyruszyć na misje i mówiłeś o tym z takim entuzjazmem, a teraz już
więcej o tym nie mówisz?– takie pytanie postawił mu [Leopoldowi
Mandiciowi] brat Oswald kilka lat po 1900 roku. – Niedawno –
odpowiedział – miałem sposobność spotkać pewną świętą duszę i dać jej
Komunię. Gdy ją przyjęła, powiedziała mi: – Ojcze Pan Jezus kazał mi
powiedzieć, że każda dusza, której tutaj pomożesz w spowiedzi jest twoim
Wschodem”. Dopiero wtedy w pełni zrozumiał plan Zbawiciela wobec swego życia.
W dzienniku zapisał krótko: „każda dusza przychodząca do mnie, będzie dla
mnie Wschodem”. Apostołem ekumenizmu, misjonarzem Wschodu stawał się
odpuszczając grzechy ludziom Zachodu, pomagając im jednoczyć się z Bogiem i
między sobą.
Jego malutka postura – ze względu na nią
nazywano go „miniaturowym kapucynem” – przygnieciona także wieloma chorobami,
na które cierpiał, była symbolem radości i pokoju. Jego słowa, te wypowiadane
podczas sakramentu pojednania i te z rozmów czy listów przynosiły ufność w
Bożą Opatrzność, pomagały przezwyciężać trudne momenty życia. Myśli, aforyzmy
zaczerpnięte z wypowiedzi i listów św. Leopolda stawały się często
powtarzanymi sentencjami.
Ojciec Leopold zmarł w Padwie 30 lipca 1942
roku, w 1976 został beatyfikowany, a w 1983 kanonizowany.
Papież Jan Paweł II w homilii wygłoszonej
podczas kanonizacji powiedział: „Co zostało po św. Leopoldzie? Komu i czemu
służyło jego życie? Pozostali bracia i siostry, którzy stracili Boga, miłość,
nadzieję. Biedne istoty ludzkie, które potrzebowały Boga i wzywały Go,
błagając o Jego przebaczenie, o Jego pociechę, o Jego pokój, o Jego
łagodność. Tym „biednym” św. Leopold ofiarowywał życie, za nich ofiarowywał
swoje cierpienia i swoją modlitwę, a przede wszystkim celebrował sakrament
pojednania. Tutaj przeżywał swój charyzmat”.
Piotr Jordan Śliwiński OFMCap
„Głos Ojca Pio” (nr 9/2001)
|