Sobota 17 listopada 2012 r. rano,
temp. 7,5 stopnia na plusie. Przed Domem Parafialnym zameldowałem się przed
godz. 9.00 jako pierwszy w tym dniu uczestnik rowerowych wypadów w teren. Zegar
na wieży kościelnej wybił pełną godzinę, a sytuacja frekwencji nie uległa
zmianie. Odczekałem 10 min. licząc, że dojedzie jeszcze jakiś spóźniony
cyklista, lecz moje nadzieje były złudne. Nie widząc dalszego sensu
oczekiwania, nawiedziłem cmentarz parafialny; krótka modlitwa przy grobie
rodziców i w drogę. Decyzja była krótka; skoro przed tygodniem było Zagórze,
więc tym razem w drugą stronę, czyli Srebrna Góra.
Wyruszyłem
w Górną Bielawę, ul. Ostroszowicką, Józefówek, Ostroszowice, Grodziszcze i tu
na wszelki wypadek napełniłem bidon źródlaną wodą. Co prawda upału nie
zapowiadano, ale od przybytku głowa nie boli i jak powiadają - „Lepiej wozić
niż się prosić”. W Rudnicy po dość długim czasie mogłem zwiedzić ruiny zamku z
XVII wieku zlokalizowanego tuż przy szosie. W okresie letnim jest mniej widoczny,
ze względu na rosnące wkoło drzewa. W chwili obecnej, kiedy drzewa straciły
liście, trudno nie zauważyć tak okazałej budowli. Wykorzystując kilkanaście
minut na odpoczynek ruszam w dalszą drogę. Ukazuje mi się piękny krajobraz Gór
Sowich, a w głębi zarysy fortów w Srebrnej Górze. Za Jemną, podziwiając
wspaniałe widoki, zauważyłem w pobliżu zalewu „Srebrna Góra” wystające pale
powyżej korony drzew. Ciekawość ludzka nie ma granic, więc postanowiłem
sprawdzić. Minąłem zbiornik wodny, letni basen i zbliżam się do tajemniczej
budowli. Po pewnym czasie spoza zarośli wyłania się widok wioski linowej
zawieszonej na owych palach. Oczywiście już po sezonie i ośrodek zamknięty, ale
w przyszłym roku, jeżeli ktoś uważa, że nie ma lęku wysokości naprawdę warto
odwiedzić to miejsce. Z wjazdu na forty zrezygnowałem i to nie ze względu na
wymagający podjazd, lecz zachwyciły mnie oświetlone promieniami słonecznymi
Ząbkowice. Wyjeżdżając ze Stoszowic moim oczom ukazał się piękny widok
zabytkowego miasta. Na przedłużeniu szosy, którą podążałem wyrosła perełka
Ząbkowic – Krzywa Wieża. Z perspektywy odległości w tle innych obiektów dopiero
widać odchylenie wieży od pionu (ponad 2 m), a mimo to jeszcze stoi. Pod wieżą
miałem wrażenie, że za chwilę runie, ale to tylko złudzenie. Z legendy
wyczytałem, że właśnie w takim przechyle została wybudowana, do czego przyznał
się sam budowniczy. Runda honorowa wokół ratusza i krótka modlitwa w kościółku
dominikańskim pw. Podwyższenia Krzyża Świętego zakończyły moją wizytę w
Ząbkowicach Śląskich.
Następnie
obrałem kierunek Strzelin sądząc, że na tej trasie nie będzie dużego ruchu
samochodowego. Miejscowość Bobolice i Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej -
niestety zamknięte. Ażeby zwiedzić to święte miejsce, to trzeba mieć wyjątkowe
szczęście, lub też zrobić to większą grupą wcześniej umawiając się z kustoszem
Sanktuarium. W moim przypadku pozostało podziwianie krajobrazu Wzgórz
Strzelińskich zjeżdżając w dół do miejscowości Ciepłowody. Na skrzyżowaniu miałem
dylemat czy swojej przygody nie przedłużyć do Henrykowa – przecież to
przysłowiowy „rzut kamieniem”. Po chwili namysłu doszedłem do wniosku, że
wyjątkowo lekko i szybko pokonałem ostatni odcinek drogi i to nie tylko
dlatego, że było z góry lecz okazało się, że sprzyjał mi wiatr wiejąc w plecy.
Każdy cyklista wie, co to znaczy mając na względzie powrót do domu
kilkadziesiąt kilometrów. W związku z tym moja decyzja była krótka - skręcam w
lewo, kierując się w stronę Bielawy. Po drodze Przerzeczyn Zdrój i miejsce
postoju praktycznie wszystkich pielgrzymek rowerowych organizowanych przez
naszą parafialną grupę rowerową „Wiraż”. Na parkowej ławeczce miejscowego
sanatorium naszły mnie wspomnienia słodkich bułeczek, którymi częstował nas
opiekun duchowy - ks. Daniel. Chwila refleksji minęła, a mi pozostała
rzeczywistość - woda magnezowo-wapniowa z sanatoryjnego źródła. Lecz nabranie
owej wody do bidonu czy butelki nie jest rzeczą łatwą, ponieważ po
sprywatyzowaniu sanatorium właściciel zaczopował wylot mineralnej wody, aby w
ten sposób uniemożliwić jej nabranie. Ale takie są uroki prywatyzacji. Wracam
na trasę; jeszcze tylko podjazd pod Piławę Górną (zagłębie polskiego
kamieniarstwa), przejechanie dość ruchliwego odcinka w Piławie Dolnej i odskok
w boczną uliczkę tzw. ścieżkę rowerową. Jadąc zrelaksowany (do domu kilka
kilometrów), nagle zza żywopłotu prostopadle wyjeżdża facet na rowerze, jakby w
Piławie Dolnej znaki ruchu drogowego nie obowiązywały. Nie mogłem nic zrobić i
w efekcie zatrzymałem się na jego rowerze koziołkując przez kierownicę swojego
roweru. Patrząc z boku może ta kolizja w wykonaniu cyklistów nie wyglądała
bezpiecznie, ale efektownie. Widać Opatrzność i św. Krzysztof czuwali, ponieważ
nikt nie doznał żadnego uszczerbku na zdrowiu, jedynie moje przednie koło
będzie wymagało korekty cętrującej.
O
własnych siłach dotarłem do celu mojej rowerowej, listopadowej eskapady szkoda,
że samotnie. Chciałoby by się rzec: „- My się zimna nie boimy na rowerach wciąż
jeździmy”, ale czy to powiedzonko dotyczy członków parafialnej grupy rowerowej
„Wiraż”?
Tadeusz Gonet