Nie
planowaliśmy daleko jechać, a więc wydawało się, że wszystko, co zobaczymy dla
nas, rasowych turystów, będzie dobrze znane. Nic nas nie zaskoczy i stracimy
tylko czas na przepedałowanie tych dwudziestu kilometrów. Może jednak
zrezygnować i pooglądać coś w telewizji w cieplutkim pokoju albo pograć w kulki
na komputerze?
Jedziemy.
Dobrze znana droga w kierunku znanego bielawskiej społeczności Owiesna.
Zaczynamy pod górkę. Zaraz po prawej stronie cmentarz komunalny i
niespodziewanie wyrosłe po przeciwnej stronie domy mieszkalne.
Nie
mam nikogo z rodziny na cmentarzu. Spoczywają tam jednak moi sąsiedzi, znajomi
i współpracownicy. Aż dziwne, że przez 36 lat mojego pobytu w Bielawie tylu już
odeszło! Jest taki drobny szczegół dotyczący komunalnego cmentarza, o którym
jeszcze publicznie nie wypowiadałem się. Nie wiem, lub nie pamiętam, kiedy
wybudowana była kaplica na komunalnym cmentarzu. Było to jednak za czasów
„głębokiej komuny”, kiedy wszystkie
oznaki religijności chrześcijańskiego narodu, na zewnątrz nie mogły być
ujawniane, a najlepiej, żeby zniknęły z panoramy polskiego krajobrazu.
Ściany
kaplicy cmentarnej całe były wyłożone szarym, polnym kamieniem. Tak zapewne
było w zamyśle budowniczego. Frontowa ściana też była, jakby oklejona
kamieniami. Może jednak ktoś z tych, którzy pamiętają jeszcze tą elewację
zauważył, że wysoko nad wejściem kamienie „dziwnym zbiegiem okoliczności”
ułożyły się w prawie metrowej wysokości krzyż. Nie rzucał się on w oczy, ale
był wyraźnie widoczny. Kto zdobył się na tak odważny czyn, co na pewno nie spodobałoby
się ówczesnej władzy? Bardzo ciekawe.
Tuż
przed Kietlicami w lesie po lewej stronie za szlabanem – składowisko pni
wyciętych drzew. To miejsce jeden raz w roku przez pół godziny szczególnie
ożywia się. To 1-szy sierpnia każdego roku. Tu ma miejsce pierwszy postój
drugiego etapu Pieszej Pielgrzymki Świdnickiej na Jasną Górę. Widzę jeszcze
miejsce, gdzie w 2010 roku przebywała nasza 2-ga grupa.
Minęliśmy
Kietlice i wjechaliśmy na wprost, na tereny Owiesna. Po prawej stronie
hodowlane stawy, a w otworze okiennym facjatki na drugim piętrze ogromnego,
zniszczonego domu ciągle ten sam szczekający pies. Dziwne, ale zawsze tam jest.
Skręciliśmy do ruin zamku.
Początki zamku w Owieśnie okryte są
tajemnicą. We mgle owych sekretów genezy zamku, czają się postaci odziane w
zgrzebne habity braci cystersów. W murach domniemanej komturii stoją cienie
rycerzy zakonnych w płaszczach ze szkarłatnymi krzyżami templariuszy. Migoce
słabo sylwetka imć Jarosława z rodu Pogorzelów, panów na wielu kasztelaniach
Dolnego Śląska. Zamek wciąż zda się tonąć w dymach ognisk tatarskiej ordy,
która rzekomo oblegała go w 1241 roku...
I to miejsce
ożywia się raz w roku, rozbrzmiewając współczesnym gwarem 24 czerwca. Wracając
przez bramę wjazdową trochę strasznie pod nią przejechać. Odnosi się wrażenie,
że znaczące pęknięcia zaraz spowodują, że zwali się nam ona na głowy.
Tuż
przed nami na wzniesieniu – kościół z prostą wieżą i skromną bryłą. Prowadzi do
niego, rzadko już spotykana bita droga – „kocie łby”. Przetrzyma ona jednak niejeden
najlepszy asfalt, a utrudnienia jazdy prowokują pytanie; „- Po co się
spieszyć?” To ciekawy zakątek i niedługo
tam zatrzymamy się na dłuższą chwilę.
Staw
PZW w Owieśnie. Wytrwali wędkarze „moczą kije”, choć to przecież już prawie
koniec listopada. Coś w tym jest.
Cicha
Przedborowa i kolejne wspomnienia z pieszej pielgrzymki. Kościół, którym
opiekują się Pallotyni z Ząbkowic Śląskich. Skręciliśmy na prawo w wąską,
asfaltową drogę, zjeżdżając jeszcze między zabudowaniami ostro w dół. Po lewej
stronie widoczna kopalnia kruszywa – sjenitu. Co ta kopalnia ma wspólnego z
Krakowem i dalekim Egiptem, to już zadanie dla czytelników.
Zawsze
istnieje obawa, że jak zjeżdża się w dół, to zaraz będzie górka. Tak jest i tym
razem, ale za to jaki widok! Zapiera dech w piersiach. Jak na dłoni widoczna
ogromna kotlina ograniczona na horyzoncie górami gdzieś od Przełęczy Wilczej aż
po Wielką Sowę. I te ciemne chmury zlewające się z górami, tworzące z nimi
jakby jedną, spójną całość, że chciałoby się zapytać: - Czy to chmury, czy to
góry?
Przypominam
sobie jeszcze jedno takie miejsce, za lasem na drodze z Dzikowca do trasy Nowa
Ruda – Kłodzko. Ze wzniesienia widać całą Kotlinę Kłodzką z jej wioskami i
miastami. Widać nawet Polanicę Zdrój.
Wiemy,
gdzie i którędy mamy dalej jechać, ale kolega Tadeusz proponuje skrót do
Rudnicy. Skręcamy więc zaraz za wzniesieniem na prawo w pola. Żadnych
samochodów, rześkie jesienne powietrze i ciekawe dwóch rowerzystów w
pomarańczowych kamizelkach słońce, które właśnie wyjrzało zza chmur.
Dojeżdżamy
do niewielkiej miejscowości – Lutomierz. Mam wrażenie, że niedawno tu byłem.
Tak. To było w październiku 2010 roku, kiedy to szliśmy w pieszej pielgrzymce z
Dzierżoniowa do Barda Śląskiego jako epilogu pielgrzymki do Częstochowy. To
właśnie ten mostek, na który w wiosce weszliśmy z pól w strasznie zabłoconych
butach. Zatrzymaliśmy się na chwilę. Okazało się, że w tej samej pielgrzymce
szedł kolega Tadek. Nie znaliśmy się jeszcze wtedy, a już byliśmy razem na
ścieżkach prowadzących do bardzkiej bazyliki.
Za
wioską jest malowniczy, spokojny zjazd w dół. Z daleka zamajaczyły dwie wieże
Rudnicy – Kościoła i zamku. Wieża zamku wydawała się z tego miejsca bardzo
wyniosła, jakby zdecydowanie wyższa niż w rzeczywistości. Wielokrotnie przez
Rudnicę przejeżdżałem, a nawet zatrzymywałem się w domu przy kościele, ale
jakoś tym zamkiem nie zainteresowałem się. To zawsze były dla mnie mało interesujące
jakieś ruiny w mocno zadrzewionym terenie. Zresztą była chyba tam nawet jakaś
brama. Tym razem wjechaliśmy pod sam zamek, by pooddychać zamierzchłą
przeszłością.
Zamek w Rudnicy powstał w 1626 r. jako renesansowa
rezydencja. Po zaledwie 60 latach użytkowania został przebudowany w stylu
barokowym, a następnie w 1718 r. ponownie zmieniono jego wygląd. Zawieruchy
historyczne doprowadziły do zniszczenia budowli, która doczekała się
restauracji w XIW w. Jednak II Wojna Światowa przyniosła kolejne zniszczenia.
Tuż po wojnie
stanowił miejsce funkcjonowania urzędów państwowych i był w bardzo dobrym
stanie, jednak ówczesny zarządca nie był entuzjastą zabytków i powoli rozkradał
wszystko, co się dało. Dachówki szły na budowę "wspaniałych" pgr-ów a
cegły na okoliczne domy... To niestety bardzo częsty proceder w tamtych latach,
a szkoda, bo moglibyśmy mieć na Dolnym Śląsku niesamowitą ilość pięknych
zabytków, które nie dość, że cieszyłyby oko, to jeszcze pewnie spokojnie
potrafiłyby na siebie zarobić.
Informacja z internetu o kościele w Rudnicy:
Obecny klasycystyczny wzniesiony w latach 1780 - 1787,
przez budowniczych Andrzeja i Floriana Langerów, restaurowany w pocz. XX w.
Murowany, jednonawowy, z szerszym nieco przęsłem środkowym, z wieżą od zachodu,
z półkoliście zakończonym prezbiterium, zachował stylowe wyposażenie wnętrza z
okresu budowy obiektu. Na uwagę zasługuje XIX wieczna kaplica grobowa
znajdująca się w pobliżu kościoła.
Już
wracamy do Bielawy. Po drodze, za jakimś domem na skarpie po prawej stronie
kolejne ruiny, Tym razem to chyba jakaś kaplica. Przyjdzie czas, że i o tym
obiekcie może coś się dowiemy. I kolejna atrakcja – zamierzony postój przy
źródełku w Grodziszczu, z którego wodę przez cały rok od wielu już lat bierze
mój Towarzysz dzisiejszej wędrówki. To jest niedaleko od szosy po lewej
stronie. Niestety, straszne błoto. Dojeżdżamy do źródła. To metalowa rurka
wychodząca z niewielkiej, betonowej studzienki, z której bez przerwy płynie
czysta, smaczna woda. Przychodzą po nią okoliczni mieszkańcy, ale są też
przyjezdni. Tym razem nie ma kolejki. Sporo dowiedzieliśmy się od starszej
pani, która właśnie przyjechała na rowerze po wodę. Miała czas, więc sobie
pogadaliśmy. Dowiedzieliśmy się o kłopotach, jakie mają tutaj ludzie z wodą.
Nie wszędzie dochodzi woda z sieci. W studniach woda jest bardzo „twarda”. Są
też gospodarstwa, w których po pogłębieniu rzeki w studniach wody nie ma w
ogóle. O to źródełko też trzeba było swego czasu stoczyć bój, by mogło pozostać
ogólnodostępne. Tak sobie pomyślałem: - A my mieszczuchy w Bielawie? Płacimy i
woda ma być. Niech no tylko zdarzy się jakaś awaria, to już „po prostu nie da
się żyć”.
W
Ostroszowicach skręcamy na Jodłownik. Mamy jeszcze trochę czasu. Po drodze dwa
stawy, jak się dowiaduję to z nich Bielawa jest zasilana w wodę. Dalej po
prawej stronie budynki Ostroszowickiej Fabryki Mebli. Po przeciwnej stronie
drogi znów jakiś zabytek. Ruiny dużej, murowanej rotundy, wewnątrz której rosną
już dorodne drzewa. Co to było?
Dalej
już Jodłownik. Czysto utrzymana miejscowość. Widać, że pracuje tu jakiś artysta
rzeźbiarz, bo na podwórku jednej z posesji stoją różne rzeźby. Przy kościele
też nowa, drewniana kapliczka. Jak się okazuje, to Tadka kolega. Na herbatę
jednak nie wstąpiliśmy. Na innym podwórku wyeksponowane płaskorzeźby w
kamieniu. Po lewej stronie przy drodze widoczny obelisk z napisami w języku
niemieckim. Chyba go wcześniej nie widziałem. Zaczepiliśmy jakiegoś „gościa”.
Był młody i chyba my też wyglądaliśmy mu na młodych, bo „walił” nam od początku
na „ty”. Ciekawy facet. Mógłby chyba wszystko o Jodłowniku powiedzieć. Może
jeszcze się kiedyś spotkamy, tym bardziej, że przedstawił się po imieniu, choć
nie dosłyszałem, jakiego to świętego ma za patrona. To od niego dowiedzieliśmy
się trochę o historii tego obelisku, oraz, że na tym ośle, którego będziemy
mijać po prawej stronie w drodze do Bielawy, można sobie posiedzieć, a nawet
zrobić zdjęcie. Ja jednak najpierw wolałbym spytać o pozwolenie „sołtysa”.
Bielawa
już widoczna. Po drodze jeszcze żal, że zapowiadanej przez władze samorządowe
ścieżki rowerowej na miejscu torów kolejki wąskotorowej do Srebrnej Góry, nie
ma. A chyba to też wpisuje się w turystykę i ekologię, szumnie manifestowaną
przez Władze naszej Bielawy. Mam jednak nadzieję, że jeszcze jako 99-cio letni
dziadek, do Srebrnej Góry na rowerze, wspomnianą ścieżką rowerową pojadę. Jeśli
nie sam, to może z prawnuczkiem - na bagażniku.
Pozdrawiam
wszystkich piecuchów w Bielawie i okolicy, i życzę im odkucia się od kaloryfera
w najbliższą sobotę od godziny 9-tej.
ZOBACZ GALERIĘ Bolesław Stawicki
24.11.2012
rok